niedziela, 24 stycznia 2016

V. Thinking Out Loud

   Podniosłem się z łóżka i przetarłem twarz dłonią. Rozciągnąłem się i wyszedłem z pokoju z myślą, że w następnym pomieszczeniu spotkam Rosę. Jednak nie było jej ani w salonie, ani w kuchni. Zapukałem do łazienki, ale odpowiedziała mi idealna cisza.
                - Rosa? – zawołałem. Nigdzie nie było ani dziewczyny, ani jej rzeczy. Zmarszczyłem czoło i jeszcze raz dokładnie się rozejrzałem po mieszkaniu w poszukiwaniu jakiejś karteczki z informacją od niej. Nic. Najmniejszego słowa. Tak jakby wyszła i zapadła się pod ziemię. Wziąłem swój telefon i zacząłem wyszukiwać jej numer, ale w ostatnim momencie przypomniałem sobie, że przecież nawet się nimi nie wymieniliśmy. W tym samym czasie dostałem wiadomość od Bartry z prośbą czy bym po niego nie podjechał przed treningiem, bo samochód musi zostawić swojej dziewczynie. Ostatnio słyszałem jak mówił, że muszą sobie dać radę chwilowo z jednym, bo mają problem z samochodem dziennikarki. Postanowiłem więc zająć myśli dzisiejszym treningiem i wieczornym meczem, a nie tym, że dziewczyna, z którą spędziłem dwa ostatnie dni właśnie gdzieś zniknęła.
Wziąłem szybki prysznic i spakowałem torbę. Ubrałem się i wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do windy i chwilę później byłem już na parterze. Już przechodziłem przez próg budynku, kiedy przeszła mi jedna myśl przez głowę. Cofnąłem się do stanowiska portiera, który gdy tylko mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął.
                - Dzień dobry, panie Gerardzie. Dziś wielki mecz dla Katalonii – powiedział zadowolony.
                - Ma pan rację. – Uśmiechnąłem się lekko. – Ale przychodzę z pewnym pytaniem. Widział pan może jak wychodziła stąd rano niska szatynka z jasnymi końcówkami włosów? Ciemny płaszczyk i kudłata czapka.
                - Kojarzę ją. Widziałem ją z panem dwa dni temu, ale dziś niestety panu nie pomogę. Zacząłem swoją zmianę godzinę temu i nie widziałem tej kobiety. – Pokręcił głową, a ja ciężko westchnąłem.
                - No nic, trudno. Miłego dnia w pracy – rzuciłem do niego.
                - Dziękuję i również życzę powodzenia – zawołał za mną, gdy ja już wychodziłem. Podszedłem do swojego samochodu i torbę rzuciłem na tylne siedzenie. Obszedłem pojazd i usiadłem na miejscu kierowcy. Odpaliłem silnik, zapiąłem pasy i wrzuciłem bieg, wolno wyjeżdżając z osiedlowego parkingu.
 
   Trening był naprawdę wyczerpujący i długi. Nadal były święta i każdy myślami krążył gdzie indziej, a trener starał się jak tylko mógł by zrobić z nas jakąś drużynę na dzisiejszy mecz. W klubie było łatwo, bo spędzaliśmy ze sobą wszyscy naprawdę sporo czasu. Z reprezentacją też nie było źle. Wspólne wyjazdy, noce w hotelach i zapominanie o rywalizacjach klubowych. Reprezentacja Katalonii to była zupełnie inna bajeczka. Z Barcelony było nas siedmiu. A właściwie to ośmiu. Ja, Busquets, Roberto, Masip, Bartra, Alba, Vidal i Montoya, który dopiero od tego sezonu przeniósł się z Barcelony, ale nadal trzymaliśmy się tutaj razem. Spotkanie raz w roku musiało wystarczyć by zagrać towarzyski mecz, tym razem z Krajem Basków.
  Mieliśmy jeszcze trochę czasu dla siebie, więc od razu wsiadłem w samochód i pojechałem pod niedalekie osiedle, gdzie mieszkała Rosa. Było bardzo podobne do tego mojego. Budynki stosunkowo niedawno wybudowane, nowoczesne i chronione najlepiej jak tylko można było. Barrios stawała się coraz bardziej rozpoznawalną aktorką, więc mogła sobie na to pozwolić.
  Postawiłem samochód na wolnym miejscu i wszedłem przez uchyloną furtkę. Skierowałem się do pierwszego wejścia najbliższego bloku. Bez zatrzymywania się przemknąłem przez hol i schodami szybko dostałem się na trzecie piętro. Skąd wiedziałem? Gdy podwoziłem ją tutaj wczoraj, obserwowałem gdzie wchodziła, a chwilę później zobaczyłem zapalające się światło właśnie na mieszkaniu na tym piętrze z olbrzymim balkonem. Stanąłem przy drzwiach i zapukałem. Chwilę odczekałem, ale odpowiedziała mi cisza. Ponowiłem czynność, ale nic, więc nacisnąłem kilka razy na guzik dzwonka. Nie słyszałem nic, najmniejszego szmeru. Nie było jej.
                - Nie ma co się dobijać. – Usłyszałem męski głos i spojrzałem na schody. Z piętra wyżej schodził starszy mężczyzna ze sporym psem na smyczy. – Mijałem się z panienką Rosą rano jak wracałem ze spaceru z moim Ramonem. – Wskazał na swojego pupila.
                - Wychodziła? – Zmarszczyłem czoło.
                - Tak, widać było, że się śpieszyła, bo z torbą podróżną. – Skinął głową. – Jeżeli to coś ważnego to proszę zostawić informacje na portierni, na pewno przekażą – dodał.
                - Bardzo panu dziękuję – powiedziałem. – Miłego dnia – dodałem i ruszyłem w dół. Od portiera dowiedziałem się, że Rosy nie ma być przez kilka dni. To powiedziała mu, gdy wychodziła. Zacząłem zastanawiać się co mogło to spowodować, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy.

  Mecz nie przebiegał tak jakbyśmy wszyscy chcieli. Zagrałem tylko w pierwszej połowie, niestety tej, w której strzelili nam bramkę, niestety jedyną w całym meczu. Obrona z Camp Nou, poległa na Camp Nou. Ja, Aleix, Jordi i Marc.
Po meczu nie wróciłem tak szybko do domu. Poplątałem się jeszcze po stadionie, pogadałem z chłopakami o przemijających świętach i zostałem jeszcze zaczepiony przez elitę starszych socio, do których należał mój dziadek.
Pod blokiem byłem naprawdę późno. Zaparkowałem samochód i wszedłem do środka. Windą wyjechałem na swoje piętro. Marzyłem już tylko o szybkim prysznicu i śnie. Jednak ku mojemu zdziwieniu na schodku niedaleko drzwi do mieszkania siedziała zakapturzona postać wpatrzona w ekran swojego telefonu. Podszedłem bliżej i pacnąłem go lekko w głowę. Ten od razu się zerwał i zdjął kaptur, odsłaniając swoją bujnął jasną czuprynę.
                - W końcu – mruknął. – Już myślałem, że zamierzasz tam nocować.
                - A ty co, domu nie masz? – Podszedłem do drzwi i przekręciłem klucz w zamku. Ten tylko wywrócił oczami i podniósł się. Był ode mnie niższy o połowę głowy i bardziej podobny do ojca.
                - Pokłóciłem się z matką. Wiesz, o to co zwykle, ale tym razem ostrzej. Przejdzie jej, ale na razie wolałem jej zniknąć z oczu.
                - A ty co, masz piętnaście lat czy dwadzieścia pięć? – Pokręciłem głową. – Kanapa twoja – dodałem i otworzyłem drzwi, wpuszczając go pierwszego.
                - Zapytała mnie czy wiedziałem coś o tym, że spotykasz się z Rosą. – Zaczął, zdejmując kurtkę i odwieszając w przedpokoju. – Później oczywiście zeszło na to dlaczego ja się w końcu nie ustatkuje i nie stanę na własne nogi.
                - Znasz ją, chce byś w końcu stał się mężczyzną. – Zaśmiałem się. – Ale poza granice Barcelony i tak cię nie puści – dodałem i od raz przypomniałem sobie co wyprawiała gdy wyjeżdżałem do Anglii. Teraz po prostu wiem, że się martwiła. Marc jednak to coś innego. Młodszy, a przede wszystkim nie oddaliłby się od mamy. Taki wieczny dzieciak.
                - A wracając do tej twojej dziewczyny… Dlaczego nic nie mówiłeś? Zawsze mi pierwszemu się chwaliłeś, że kogoś wyrwałeś. – Przeszedł go kuchni i od razu rozgościł się, zabierając szklankę i sok z lodówki.
                - Bo to nie jest moja dziewczyna. Dobra znajoma. – Podstawiłem drugą, by mi również nalał.
                - Jasne. Widziałem jak wzroku od niej nie odrywałeś. – Prychnął. – Śmiej się, ale gdy tylko wyszliście, zaczęły się wzdychania jak to wyglądacie razem świetnie. – Zaśmiał się. – Mama była zadowolona, ale to już wiesz. Chyba sprawiłeś, że znów zaczęła wierzyć w świąteczne cuda. Mógłbyś ją jeszcze przyprowadzić. – Wzruszył ramionami i ruszył w stronę kanapy, od razu łapiąc za pilot od telewizora.
                - Jakby to takie łatwe było.. – bąknąłem, a on popatrzył na mnie.
                - Już ci uciekła? – Zaczął się śmiać. – Ej, ale tak serio, wydała się fajną dziewczyną. Poza tym babcia ją ubóstwia. Ciągle wypytywała czy jej postać w końcu będzie tam z jakimś innym policjantem. A jeżeli babcia lubi jakąś dziewczynę od nas to święto, sam wiesz.
                - Po prostu gdy rano się obudziłem, jej nie było. Zero wiadomości.
                - Nie mogłeś zadzwonić?
                - Nie mam jej numeru. – Usiadłem obok niego, a on głupio na mnie popatrzył.
                - Ile wy się dokładnie znacie? – Zmarszczył czoło. No i się zaczęło. On pytał, a ja odpowiadałem i opowiedziałem mu całą historię moją i Rosy, że poznaliśmy się przedwczoraj wieczorem od tego czasu do dzisiejszego poranka byliśmy ze sobą cały czas. Że byłem u niej, ale dowiedziałem się, że gdzieś wyjechała. – Może twoje fanki ją uprowadziły? – Wyszczerzył się, a ja zmierzyłem go wzrokiem.
                - A mógłbyś być przez chwilę poważny? – Podniosłem się. – Idę spać – dodałem i skierowałem się w stronę sypialni.
                - Może się odezwie! – Usłyszałem jeszcze głos brata, ale zasunąłem za sobą drzwi, rozebrałem i położyłem do łóżka.

  Z domu wyszedłem dużo wcześniej. Oczywiście Marc nadal chrapał, okupując moją kanapę jakby nigdy nic. Chciałem podjechać w jedno miejsce. Taki kolejny rytuał i moja tradycja.
Pojechałem na cmentarz, odwiedzić grób Pauli. Wiedziałem, że podczas świąt odwiedzała ją rodzina, więc ja wybierałem następny dzień. Zapaliłem niewielką świeczkę i strzepałem odrobinę śniegu z płyty, którą zdążył napadać przez noc i ustawiłem ją pomiędzy innymi. Przykucnąłem i spojrzałem na małe kolorowe zdjęcie przy nazwisku. Młoda dziewczyna o kruczoczarnych i mocno skręconych włosach, jasnej cerze i zielonych oczach, spoglądała na mnie z uśmiechem z marmurowej ściany. Przez ułamek sekundy przeszła mi jedna myśl przez głowę – że ona i Rosa są całkowicie inne.
                - Przeczytałem ostatni list, wiesz? – zaśmiałem się cicho pod nosem. – Wiem, że będzie mi ich cholernie brakować. – Przerwałem na chwilę. – Myślałem, że te święta będą takie jak te poprzednie, ale… Poznałem kogoś i nie wiem czy to dobrze czy źle. Dobrze się z nią bawiłem przez te dwa dni i nie żałuję, że zaprosiłem ją do siebie. Rodzice też byli nią zachwyceni, a już nie mówiąc o babci… - Uśmiechnąłem się automatycznie na przywołany w głowie widok Rosy, siedzącej na kanapie pomiędzy moją mamą i babcią, które praktycznie rozrywały ją pomiędzy siebie. – Mam nadzieję, że się cieszysz, bo sama nieraz o tym pisałaś – dodałem i w tym momencie tak jakby trafił mnie grom. Przypomniałem sobie końcówkę listu od niej. „Chcę byś poznał tę jedyną i znów się zakochał, tak naprawdę i szczerze. To moje życzenie w tym liście. Zakochaj się. Może ona wcale nie jest tak daleko, może tuż za Tobą?” Znów spojrzałem na jej zdjęcie. – Wiedziałaś – powiedziałem, tak jakby to była najbardziej banalna rzecz na świecie. Rosa była tuż za mną, gdy to czytałem. Ciągle na siebie wpadaliśmy i to nie mógł być przypadek. Zdałem sobie sprawę, że nie mogłem sobie odpuścić aktorki i tak łatwo zaprzepaścić tę szansę na… Na raz sam nie wiedziałem na co. Musiałem… A co najważniejsze, chciałem ją odnaleźć. – Dziękuję – dodałem i podniosłem się.

  Na treningu byłem niezwykle cichy, co nawet zauważyli moi koledzy. Część z nich wiedziała o co chodziło z moją samotnością w święta, więc kilku po prostu rzucało mi ukradkowe spojrzenia, a reszta w żartach pytała co mi jest. Sęk w tym, że wcale nie chodziło o to.
W szatni jakoś się nie śpieszyłem. Wolno pakowałem swoje rzeczy do torby, kiedy obok mnie pojawił się Leo. Oparł się o szafkę i wbił we mnie prześwietlające spojrzenie.
                - Jak święta? – zapytałem pierwszy.
                - Dobrze. Anto z chłopcami jeszcze zostali w Rosario. A ty? Znów to samo? – Wiedziałem, że się martwił. Do tego typu ludzi należał. Znamy się od małego i zawsze się przyjaźniliśmy, więc to było normalne.
                - Tak się zapowiadało. – Wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się.  Po drugiej stronie szatni siedział Mats i Ivan, którzy o czymś dyskutowali, a jeszcze dwie osoby były pod prysznicami, więc mogliśmy normalnie porozmawiać. – Poznałem dziewczynę, z którą spędziłem te święta. Było świetnie, a później zniknęła. Dziś zdałem sobie sprawę, że to nie mógł być głupi przypadek, bo minutę przed tym jak na siebie wpadliśmy, przeczytałem list Pauli.
                - Ostatni list? – zapytał, a ja skinąłem głową.
                - Napisała, że znając mnie to pewnie siedzę i się użalam nad sobą, nie mając nikogo, a później bym kogoś spotkał, a ta osoba może jest niedaleko – mówiłem, a on patrzył na mnie z niedowierzaniem. Wiedział co było w poprzednich listach, więc mówiłem otwarcie. – Masz mnie za idiotę?
                - Nie powiedziałem tego – odparł. – Po prostu się przejąłeś i to widać. Jesteś myślami gdzieś indziej. I może tym razem Paula miała rację, co do tego wszystkiego? Weź się w garść, zrób coś ze swoim życiem, bo jeżeli następne święta spędzisz podobnie to sam osobiście skopie ci ten tyłek. To trwało za długo i czas się otrząsnąć.
                - Masz rację. Muszę znaleźć Rosę, bo może to jakaś szansa. Poza tym, lubię ją…
                - Nie wiem co to za dziewczyna, ale jeżeli spędziłeś z nią święta i ona z tobą w tym czasie nie zwariowała, to chcę ją poznać i wręczyć order. – Zażartował i poklepał mnie po ramieniu. Chwycił za uchwyt swojej torby i oddalił się o krok. – Czasami przypadki to najlepsze co spotyka cię w życiu. Kiedyś przez przypadek znów spotkałem Antonellę, a teraz jest najważniejszą kobietą w moim życiu, która dała mi dwóch  wspaniałych synów. Spotkanie tej Rosy to może być przypadek, może też faktycznie tam z góry ktoś każdemu pomaga, ale błagam cię o jedno, Pique. Zrób coś ze swoim życiem, okej? – Zakończył i wyszedł z pomieszczenia, a ja zostałem na środku szatni przy otwartych drzwiczkach i żelem pod prysznic w dłoni, całkowicie wrośnięty w podłogę, bijący się ze swoimi myślami. 
Chciałbym wyrobić się z tym opowiadaniem do końca stycznia, zobaczymy :)

8 komentarzy:

  1. Wyobraziłam sobie Leo wręczającego Rosie order z ziemniaka... Nie polecam...

    No a wracając do rozdziału: nie wiem nawet jak go skomentować. Najchętniej to zaczęłabym się nad nim rozpływać, ale może lepiej nie zaśmiecać umysłów potencjalnych ludzi, czytających komentarze. Zostańmy może przy omnomnom :3, chcę więcej ^^
    PS. Już lubię babcię Gerarda xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Obiecałaś rozdział z perspektywy Gerarda i słowa dotrzymałaś. Ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się aż TAKIEGO rozdziału. Wydaje mi się, że dzięki niemu lepiej poznałam głównego bohatera. Podoba mi się to, że nie ma zamiaru odpuścić sobie Rosy i szczerze trzymam za niego kciuki.
    To już kolejny raz, kiedy przy fragmencie z Paulą mam łzy w oczach. Wątek tej dziewczyny jest naprawdę niezwykły i bardzo wzruszający. A ta scena na cmentarzu... Kocham Cię za to, wiesz? <3
    Zresztą Ty świetnie wiesz, że ubóstwiam Cię w ogóle za sam pomysł na powstanie tego opowiadania. A wykonanie? Na to już nie mam słów. Napiszę tylko, że przechodzi moje najśmielsze oczekiwania, wyobrażenia - resztę epitetów zostawię sobie na komentarz pod ostatnim postem. ;)
    No to teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na kontynuację. ;D Weny, kochana zdolniacho! ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie Pique! Zrób coś ze swoim życiem :D
    No, ja liczę, że oni się znajdą...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten Pique a ten prawdziwy to jak niebo a Ziemia haha 😁
    Ale widać, że go wzięło!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy obiecywałaś rozdział o Pique, byłam wniebowzięta. Ale to, co ty ze mną teraz zrobiłaś to po prostu- jak mawiają młodzi ludzie- masakracja :D
    Była Rosa. Był Geri. A może teraz Rosa&Geri? :3
    Czekam na następny i zapraszam do mnie :* ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział. Pique mnie tu zadziwia. Naprawdę. Czekam na kontynuację. Informuj mnie w zakładce spam ;*
    http://teamemelissa.blogspot.com/2016/01/rozdzia-2-suchajac-serca.html?m=1 zapraszam na nowy😃☺

    OdpowiedzUsuń
  7. Leo ma rację! Pique musi zabrać sie za swoje życie i mam nadzieję, że Rosa mu w tym pomoże. Czekam na nowość! :)

    OdpowiedzUsuń