niedziela, 24 stycznia 2016

V. Thinking Out Loud

   Podniosłem się z łóżka i przetarłem twarz dłonią. Rozciągnąłem się i wyszedłem z pokoju z myślą, że w następnym pomieszczeniu spotkam Rosę. Jednak nie było jej ani w salonie, ani w kuchni. Zapukałem do łazienki, ale odpowiedziała mi idealna cisza.
                - Rosa? – zawołałem. Nigdzie nie było ani dziewczyny, ani jej rzeczy. Zmarszczyłem czoło i jeszcze raz dokładnie się rozejrzałem po mieszkaniu w poszukiwaniu jakiejś karteczki z informacją od niej. Nic. Najmniejszego słowa. Tak jakby wyszła i zapadła się pod ziemię. Wziąłem swój telefon i zacząłem wyszukiwać jej numer, ale w ostatnim momencie przypomniałem sobie, że przecież nawet się nimi nie wymieniliśmy. W tym samym czasie dostałem wiadomość od Bartry z prośbą czy bym po niego nie podjechał przed treningiem, bo samochód musi zostawić swojej dziewczynie. Ostatnio słyszałem jak mówił, że muszą sobie dać radę chwilowo z jednym, bo mają problem z samochodem dziennikarki. Postanowiłem więc zająć myśli dzisiejszym treningiem i wieczornym meczem, a nie tym, że dziewczyna, z którą spędziłem dwa ostatnie dni właśnie gdzieś zniknęła.
Wziąłem szybki prysznic i spakowałem torbę. Ubrałem się i wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do windy i chwilę później byłem już na parterze. Już przechodziłem przez próg budynku, kiedy przeszła mi jedna myśl przez głowę. Cofnąłem się do stanowiska portiera, który gdy tylko mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął.
                - Dzień dobry, panie Gerardzie. Dziś wielki mecz dla Katalonii – powiedział zadowolony.
                - Ma pan rację. – Uśmiechnąłem się lekko. – Ale przychodzę z pewnym pytaniem. Widział pan może jak wychodziła stąd rano niska szatynka z jasnymi końcówkami włosów? Ciemny płaszczyk i kudłata czapka.
                - Kojarzę ją. Widziałem ją z panem dwa dni temu, ale dziś niestety panu nie pomogę. Zacząłem swoją zmianę godzinę temu i nie widziałem tej kobiety. – Pokręcił głową, a ja ciężko westchnąłem.
                - No nic, trudno. Miłego dnia w pracy – rzuciłem do niego.
                - Dziękuję i również życzę powodzenia – zawołał za mną, gdy ja już wychodziłem. Podszedłem do swojego samochodu i torbę rzuciłem na tylne siedzenie. Obszedłem pojazd i usiadłem na miejscu kierowcy. Odpaliłem silnik, zapiąłem pasy i wrzuciłem bieg, wolno wyjeżdżając z osiedlowego parkingu.
 
   Trening był naprawdę wyczerpujący i długi. Nadal były święta i każdy myślami krążył gdzie indziej, a trener starał się jak tylko mógł by zrobić z nas jakąś drużynę na dzisiejszy mecz. W klubie było łatwo, bo spędzaliśmy ze sobą wszyscy naprawdę sporo czasu. Z reprezentacją też nie było źle. Wspólne wyjazdy, noce w hotelach i zapominanie o rywalizacjach klubowych. Reprezentacja Katalonii to była zupełnie inna bajeczka. Z Barcelony było nas siedmiu. A właściwie to ośmiu. Ja, Busquets, Roberto, Masip, Bartra, Alba, Vidal i Montoya, który dopiero od tego sezonu przeniósł się z Barcelony, ale nadal trzymaliśmy się tutaj razem. Spotkanie raz w roku musiało wystarczyć by zagrać towarzyski mecz, tym razem z Krajem Basków.
  Mieliśmy jeszcze trochę czasu dla siebie, więc od razu wsiadłem w samochód i pojechałem pod niedalekie osiedle, gdzie mieszkała Rosa. Było bardzo podobne do tego mojego. Budynki stosunkowo niedawno wybudowane, nowoczesne i chronione najlepiej jak tylko można było. Barrios stawała się coraz bardziej rozpoznawalną aktorką, więc mogła sobie na to pozwolić.
  Postawiłem samochód na wolnym miejscu i wszedłem przez uchyloną furtkę. Skierowałem się do pierwszego wejścia najbliższego bloku. Bez zatrzymywania się przemknąłem przez hol i schodami szybko dostałem się na trzecie piętro. Skąd wiedziałem? Gdy podwoziłem ją tutaj wczoraj, obserwowałem gdzie wchodziła, a chwilę później zobaczyłem zapalające się światło właśnie na mieszkaniu na tym piętrze z olbrzymim balkonem. Stanąłem przy drzwiach i zapukałem. Chwilę odczekałem, ale odpowiedziała mi cisza. Ponowiłem czynność, ale nic, więc nacisnąłem kilka razy na guzik dzwonka. Nie słyszałem nic, najmniejszego szmeru. Nie było jej.
                - Nie ma co się dobijać. – Usłyszałem męski głos i spojrzałem na schody. Z piętra wyżej schodził starszy mężczyzna ze sporym psem na smyczy. – Mijałem się z panienką Rosą rano jak wracałem ze spaceru z moim Ramonem. – Wskazał na swojego pupila.
                - Wychodziła? – Zmarszczyłem czoło.
                - Tak, widać było, że się śpieszyła, bo z torbą podróżną. – Skinął głową. – Jeżeli to coś ważnego to proszę zostawić informacje na portierni, na pewno przekażą – dodał.
                - Bardzo panu dziękuję – powiedziałem. – Miłego dnia – dodałem i ruszyłem w dół. Od portiera dowiedziałem się, że Rosy nie ma być przez kilka dni. To powiedziała mu, gdy wychodziła. Zacząłem zastanawiać się co mogło to spowodować, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy.

  Mecz nie przebiegał tak jakbyśmy wszyscy chcieli. Zagrałem tylko w pierwszej połowie, niestety tej, w której strzelili nam bramkę, niestety jedyną w całym meczu. Obrona z Camp Nou, poległa na Camp Nou. Ja, Aleix, Jordi i Marc.
Po meczu nie wróciłem tak szybko do domu. Poplątałem się jeszcze po stadionie, pogadałem z chłopakami o przemijających świętach i zostałem jeszcze zaczepiony przez elitę starszych socio, do których należał mój dziadek.
Pod blokiem byłem naprawdę późno. Zaparkowałem samochód i wszedłem do środka. Windą wyjechałem na swoje piętro. Marzyłem już tylko o szybkim prysznicu i śnie. Jednak ku mojemu zdziwieniu na schodku niedaleko drzwi do mieszkania siedziała zakapturzona postać wpatrzona w ekran swojego telefonu. Podszedłem bliżej i pacnąłem go lekko w głowę. Ten od razu się zerwał i zdjął kaptur, odsłaniając swoją bujnął jasną czuprynę.
                - W końcu – mruknął. – Już myślałem, że zamierzasz tam nocować.
                - A ty co, domu nie masz? – Podszedłem do drzwi i przekręciłem klucz w zamku. Ten tylko wywrócił oczami i podniósł się. Był ode mnie niższy o połowę głowy i bardziej podobny do ojca.
                - Pokłóciłem się z matką. Wiesz, o to co zwykle, ale tym razem ostrzej. Przejdzie jej, ale na razie wolałem jej zniknąć z oczu.
                - A ty co, masz piętnaście lat czy dwadzieścia pięć? – Pokręciłem głową. – Kanapa twoja – dodałem i otworzyłem drzwi, wpuszczając go pierwszego.
                - Zapytała mnie czy wiedziałem coś o tym, że spotykasz się z Rosą. – Zaczął, zdejmując kurtkę i odwieszając w przedpokoju. – Później oczywiście zeszło na to dlaczego ja się w końcu nie ustatkuje i nie stanę na własne nogi.
                - Znasz ją, chce byś w końcu stał się mężczyzną. – Zaśmiałem się. – Ale poza granice Barcelony i tak cię nie puści – dodałem i od raz przypomniałem sobie co wyprawiała gdy wyjeżdżałem do Anglii. Teraz po prostu wiem, że się martwiła. Marc jednak to coś innego. Młodszy, a przede wszystkim nie oddaliłby się od mamy. Taki wieczny dzieciak.
                - A wracając do tej twojej dziewczyny… Dlaczego nic nie mówiłeś? Zawsze mi pierwszemu się chwaliłeś, że kogoś wyrwałeś. – Przeszedł go kuchni i od razu rozgościł się, zabierając szklankę i sok z lodówki.
                - Bo to nie jest moja dziewczyna. Dobra znajoma. – Podstawiłem drugą, by mi również nalał.
                - Jasne. Widziałem jak wzroku od niej nie odrywałeś. – Prychnął. – Śmiej się, ale gdy tylko wyszliście, zaczęły się wzdychania jak to wyglądacie razem świetnie. – Zaśmiał się. – Mama była zadowolona, ale to już wiesz. Chyba sprawiłeś, że znów zaczęła wierzyć w świąteczne cuda. Mógłbyś ją jeszcze przyprowadzić. – Wzruszył ramionami i ruszył w stronę kanapy, od razu łapiąc za pilot od telewizora.
                - Jakby to takie łatwe było.. – bąknąłem, a on popatrzył na mnie.
                - Już ci uciekła? – Zaczął się śmiać. – Ej, ale tak serio, wydała się fajną dziewczyną. Poza tym babcia ją ubóstwia. Ciągle wypytywała czy jej postać w końcu będzie tam z jakimś innym policjantem. A jeżeli babcia lubi jakąś dziewczynę od nas to święto, sam wiesz.
                - Po prostu gdy rano się obudziłem, jej nie było. Zero wiadomości.
                - Nie mogłeś zadzwonić?
                - Nie mam jej numeru. – Usiadłem obok niego, a on głupio na mnie popatrzył.
                - Ile wy się dokładnie znacie? – Zmarszczył czoło. No i się zaczęło. On pytał, a ja odpowiadałem i opowiedziałem mu całą historię moją i Rosy, że poznaliśmy się przedwczoraj wieczorem od tego czasu do dzisiejszego poranka byliśmy ze sobą cały czas. Że byłem u niej, ale dowiedziałem się, że gdzieś wyjechała. – Może twoje fanki ją uprowadziły? – Wyszczerzył się, a ja zmierzyłem go wzrokiem.
                - A mógłbyś być przez chwilę poważny? – Podniosłem się. – Idę spać – dodałem i skierowałem się w stronę sypialni.
                - Może się odezwie! – Usłyszałem jeszcze głos brata, ale zasunąłem za sobą drzwi, rozebrałem i położyłem do łóżka.

  Z domu wyszedłem dużo wcześniej. Oczywiście Marc nadal chrapał, okupując moją kanapę jakby nigdy nic. Chciałem podjechać w jedno miejsce. Taki kolejny rytuał i moja tradycja.
Pojechałem na cmentarz, odwiedzić grób Pauli. Wiedziałem, że podczas świąt odwiedzała ją rodzina, więc ja wybierałem następny dzień. Zapaliłem niewielką świeczkę i strzepałem odrobinę śniegu z płyty, którą zdążył napadać przez noc i ustawiłem ją pomiędzy innymi. Przykucnąłem i spojrzałem na małe kolorowe zdjęcie przy nazwisku. Młoda dziewczyna o kruczoczarnych i mocno skręconych włosach, jasnej cerze i zielonych oczach, spoglądała na mnie z uśmiechem z marmurowej ściany. Przez ułamek sekundy przeszła mi jedna myśl przez głowę – że ona i Rosa są całkowicie inne.
                - Przeczytałem ostatni list, wiesz? – zaśmiałem się cicho pod nosem. – Wiem, że będzie mi ich cholernie brakować. – Przerwałem na chwilę. – Myślałem, że te święta będą takie jak te poprzednie, ale… Poznałem kogoś i nie wiem czy to dobrze czy źle. Dobrze się z nią bawiłem przez te dwa dni i nie żałuję, że zaprosiłem ją do siebie. Rodzice też byli nią zachwyceni, a już nie mówiąc o babci… - Uśmiechnąłem się automatycznie na przywołany w głowie widok Rosy, siedzącej na kanapie pomiędzy moją mamą i babcią, które praktycznie rozrywały ją pomiędzy siebie. – Mam nadzieję, że się cieszysz, bo sama nieraz o tym pisałaś – dodałem i w tym momencie tak jakby trafił mnie grom. Przypomniałem sobie końcówkę listu od niej. „Chcę byś poznał tę jedyną i znów się zakochał, tak naprawdę i szczerze. To moje życzenie w tym liście. Zakochaj się. Może ona wcale nie jest tak daleko, może tuż za Tobą?” Znów spojrzałem na jej zdjęcie. – Wiedziałaś – powiedziałem, tak jakby to była najbardziej banalna rzecz na świecie. Rosa była tuż za mną, gdy to czytałem. Ciągle na siebie wpadaliśmy i to nie mógł być przypadek. Zdałem sobie sprawę, że nie mogłem sobie odpuścić aktorki i tak łatwo zaprzepaścić tę szansę na… Na raz sam nie wiedziałem na co. Musiałem… A co najważniejsze, chciałem ją odnaleźć. – Dziękuję – dodałem i podniosłem się.

  Na treningu byłem niezwykle cichy, co nawet zauważyli moi koledzy. Część z nich wiedziała o co chodziło z moją samotnością w święta, więc kilku po prostu rzucało mi ukradkowe spojrzenia, a reszta w żartach pytała co mi jest. Sęk w tym, że wcale nie chodziło o to.
W szatni jakoś się nie śpieszyłem. Wolno pakowałem swoje rzeczy do torby, kiedy obok mnie pojawił się Leo. Oparł się o szafkę i wbił we mnie prześwietlające spojrzenie.
                - Jak święta? – zapytałem pierwszy.
                - Dobrze. Anto z chłopcami jeszcze zostali w Rosario. A ty? Znów to samo? – Wiedziałem, że się martwił. Do tego typu ludzi należał. Znamy się od małego i zawsze się przyjaźniliśmy, więc to było normalne.
                - Tak się zapowiadało. – Wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się.  Po drugiej stronie szatni siedział Mats i Ivan, którzy o czymś dyskutowali, a jeszcze dwie osoby były pod prysznicami, więc mogliśmy normalnie porozmawiać. – Poznałem dziewczynę, z którą spędziłem te święta. Było świetnie, a później zniknęła. Dziś zdałem sobie sprawę, że to nie mógł być głupi przypadek, bo minutę przed tym jak na siebie wpadliśmy, przeczytałem list Pauli.
                - Ostatni list? – zapytał, a ja skinąłem głową.
                - Napisała, że znając mnie to pewnie siedzę i się użalam nad sobą, nie mając nikogo, a później bym kogoś spotkał, a ta osoba może jest niedaleko – mówiłem, a on patrzył na mnie z niedowierzaniem. Wiedział co było w poprzednich listach, więc mówiłem otwarcie. – Masz mnie za idiotę?
                - Nie powiedziałem tego – odparł. – Po prostu się przejąłeś i to widać. Jesteś myślami gdzieś indziej. I może tym razem Paula miała rację, co do tego wszystkiego? Weź się w garść, zrób coś ze swoim życiem, bo jeżeli następne święta spędzisz podobnie to sam osobiście skopie ci ten tyłek. To trwało za długo i czas się otrząsnąć.
                - Masz rację. Muszę znaleźć Rosę, bo może to jakaś szansa. Poza tym, lubię ją…
                - Nie wiem co to za dziewczyna, ale jeżeli spędziłeś z nią święta i ona z tobą w tym czasie nie zwariowała, to chcę ją poznać i wręczyć order. – Zażartował i poklepał mnie po ramieniu. Chwycił za uchwyt swojej torby i oddalił się o krok. – Czasami przypadki to najlepsze co spotyka cię w życiu. Kiedyś przez przypadek znów spotkałem Antonellę, a teraz jest najważniejszą kobietą w moim życiu, która dała mi dwóch  wspaniałych synów. Spotkanie tej Rosy to może być przypadek, może też faktycznie tam z góry ktoś każdemu pomaga, ale błagam cię o jedno, Pique. Zrób coś ze swoim życiem, okej? – Zakończył i wyszedł z pomieszczenia, a ja zostałem na środku szatni przy otwartych drzwiczkach i żelem pod prysznic w dłoni, całkowicie wrośnięty w podłogę, bijący się ze swoimi myślami. 
Chciałbym wyrobić się z tym opowiadaniem do końca stycznia, zobaczymy :)

niedziela, 3 stycznia 2016

IV. You Raise Me Up

    Dochodziło południe, a ja właśnie przechodziłam olbrzymim holem lotniska w Salzburgu. Co ja tutaj robiłam? Sama nie miałam pojęcia. Przebudziłam się nad ranem w łóżku Pique, z nim obok siebie i zadałam sobie to samo pytanie. „Co ja tutaj robię?”. Spędziłam prawie całe święta z nieznajomym mi mężczyzną. Wiem, że to było kolejne świństwo, które wywinęłam piłkarzowi, zaraz po przeczytaniu listów od Pauli, ale potrzebowałam mojej przyjaciółki. Wyjechałam bez słowa, bez żadnej pozostawionej wiadomości. Wstałam, ubrałam się, wróciłam taksówką do mieszkania i spakowałam kilka ciepłych rzeczy, a po drodze na lotnisko odwiedziłam mamę na cmentarzu.
  W końcu zobaczyłam Belen, która na mnie czekała. Podeszłam i bez słowa mocno się do niej przytuliłam.
                - Rosa? Kochanie, co się stało? – Usłyszałam. – Zaskoczyłaś mnie swoim telefonem rano – dodała, a ja odsunęłam się i spojrzałam na nią.
                - Potrzebuję gorącej czekolady i przyjaciółki – powiedziałam, a ona uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, objęła ramieniem i pociągnęła w stronę wyjścia.
     To miejsce było cudowne. Z każdego okna widać było pięknie ośnieżone góry i lasy, a dookoła ich drewnianego domku było mnóstwo przestrzeni na której leżało śniegu po kostki, a w niektórych miejscach nawet po kolana. Tak właśnie mogłaby wyglądać moja samotnia. Lubiłam to miejsce. Po śmierci mamy wzięłam od przyjaciół klucze i zaszyłam się tu na kilka dni, by się z tym pogodzić.
W progu od razu zostałam napadnięta przez pięcioletniego Jona i dwuletnią Lydię, którzy słodko podziękowali za prezenty, które specjalnie dałam wcześniej Belen, by podstawiła je wczoraj rano pod choinkę. Wtedy nie wiedziałam, że się tu pojawię.
                - Dobrze cię widzieć, Rosa. – Zobaczyłam przed sobą wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta, na widok którego szeroko się uśmiechnęłam i przytuliłam na powitanie. Mąż mojej przyjaciółki był naprawdę świetnym facetem i nie dało się go nie lubić.
                - Ciebie też, Nathan – odpowiedziałam. Zabrał ode mnie walizkę i razem z Jonem zanieśli ją na górę do gościnnego pokoju, a ja zabrałam na ręce Lydię i skierowałam się za Belen do kuchni.
                - Cała rodzina poleciała do domu wczoraj wieczorem, więc mamy już spokój – powiedziała dziewczyna i nastawiła wodę w czajniku. – My zostajemy do Nowego Roku, więc jak najbardziej możesz z nami zostać. Sama mówiłaś, że zdjęcia zaczynasz dopiero w połowie stycznia.
                - Pomyślę nad tym, dzięki. – Uśmiechnęłam się i zaczęłam łaskotać małą dziewczynkę, którą miałam na rękach, a ona zaczęła się śmiać i prosić o więcej.
                - Pokój przygotowany, wiec oficjalnie witamy w naszym królestwie. – W pomieszczeniu pojawił się Nathan z synkiem. Jon wdrapał się obok mnie na barowe, wysokie krzesło, a jego tato przeszedł dalej i stanął obok Belen. – Hmmmm, czekolada! – Wyczuł, gdy ta wyjęła pudełko z szafki.
                - Dla nas – powiedziała tajemniczo. – Mógłbyś zabrać dzieci i iść… Ulepić bałwana?
                - Rozumiem… - Skinął głową i spojrzał na mnie. – Dzieciaki, robimy zawody w lepieniu bałwanów! Ubieramy się! – Zawołał do nich. Mały Jonathan pierwszy rzucił się do korytarza po kurtkę, a Lydia wyciągnęła ręce w stronę ojca. Zabrał ją i wrócił do Belen. – Więc my uciekamy, a wy tu sobie porozmawiajcie.
                - Jesteś najlepszy! – Moja przyjaciółka uśmiechnęła się do niego i wspięła, by skraść mu
całusa. Przy tym tak cudownie na siebie patrzyli. Byli najwspanialszą parą jaką znałam. Szczerze zazdrościłam im tego wszystkiego. Mieli siebie, swoją rodzinę i szczęście. Odprowadziłyśmy ich wzrokiem i się zaśmiałyśmy. Niedługo później słyszeliśmy jak we trójkę wychodzą z domu, więc i my ciepło się ubrałyśmy i z kubkami gorącej czekolady wyszłyśmy na taras, gdzie mieli ławeczki i stolik, a po drugiej stronie nawet i gorące jacuzzi. Cały ten dom odziedziczyli po dziadku Nathana, który nie narzekał na brak pieniędzy, ale przez swoje wszystkie żony, był naprawdę skąpy dla swoich dzieci. Po jego śmierci okazało się jednak, że wszystko zapisał wnukom, a te wszystkie kochanki zostały z niczym.
   Usiadłyśmy i owinęłyśmy się dodatkowo kocem. Przed sobą miałyśmy przepiękny widok na Alpy. Uwielbiałam góry. Miały swój czar i urok.
                - Teraz mów. – Belen szturchnęła mnie łokciem i upiła łyk gorącego i słodkiego napoju.
                - Chodzi o seksownego sportowca – palnęłam bez namysłu, a ona prawie się zakrztusiła i pytająco na mnie spojrzała. – W Wigilię po tym jak wyszłam z radia, natchnęłam się w parku na jednego faceta, który zgubił telefon. Wzięłam go i pobiegłam za nim, ale mój niefart sprawił, że poślizgnęłam się przed nim i upadła, ciągnąc go za sobą. To nic, mogło się przydarzyć. – Wzruszyłam ramionami. – Później znów natchnęłam się na niego w markecie i pomógł mi dosięgnąć paczkę makaronu. Jest naprawdę wysoki…
                - I seksowny. – Wtrąciła Bel.
                - A jakie ma oczy… Matko, Belen, mogłabym w nie patrzeć godzinami i by mi się nie znudziły! – jęknęłam, a ona się zaśmiała.
                - Wracając do marketu?
                - Podziękowałam i poszłam dalej, ale wychodząc prawie wpadłam pod samochód gdyby nie on! I tym razem to on padł na ziemię, a ja na niego.
                - To brzmi jak początek świątecznej komedii romantycznej. – Zaśmiała się. – Trzy razy tego samego dnia. To nie mogło być prawdziwe!
                - Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że oboje spędzamy święta samotnie i… Wtedy zaprosił mnie do siebie. Wszystko idealnie, rozmowa, wino, taniec… Aż w końcu wylądowaliśmy w łóżku – powiedziałam i zacisnęłam usta w cienką linię, co chwila spoglądając na przyjaciółkę. – Po prostu cudowny facet. Silny, męski i do tego naprawdę dobry w te klocki… - westchnęłam. - I nawet zabrał mnie do swojej rodziny następnego dnia. To naprawdę świetni, ciepli i przemili ludzie. A później jako, że była późna pora, znów zostałam na noc w jego mieszkaniu. W dodatku zmyłam się nad ranem, bez słowa.
                - A ja naprawdę myślałam, że żartujesz pisząc, że seksowny sportowiec nie wypuszcza cię z łóżka…  - Pokręciła głową. – Jeżeli był taki cudowny, to co tutaj robisz? To jakiś świąteczny cud, wplątać się w taką historię… Nie rozumiem cię.
                - Siebie nie rozumiem. Jego też – mruknęłam i dopiłam końcówkę swojej czekolady. Belen znów spojrzała na mnie tak jakbym właśnie urwała się z najbliższej choinki. Postanowiłyśmy się przejść, by nie zamarznąć, siedząc w jednym miejscu. Wstałyśmy i ruszyłyśmy w stronę małego lasku tuż przy domku. – I tu zaczynają się schody. Wiesz, że każde święta od dziesięciu lat spędzał samotnie? Też mnie to zdziwiło. Na początku nic nie mówił, bo widziałam, że było to dla niego trudne.
                - Zaczyna się robić ciekawie.
                - Bo jest. Jako nastolatek miał dziewczynę. Byli ze sobą już długo, kiedy się okazało, że ma guza mózgu. To gówno załatwiło ją w miesiąc, rozumiesz? – To najbardziej mną poruszyło. Paula była młoda i miała całe życie przed sobą, a spotkało ją takie coś. – Zmarła w święta, zostawiając mu dziesięć listów na każde święta, a w tym roku odczytał ostatni. Genialna ja, gdy on spał, dobrałam się do tych listów i je wszystkie przeczytałam, po czym się okazało, że nie spał i to widział. Czułam się okropnie… - Pokręciłam głową, a ta się lekko skrzywiła. – Myślałam, że zacznie krzyczeć, czy coś w tym stylu, a on? Podszedł i przytulił się niczym małe dziecko. Dlatego spędzał ten czas sam, a gdy pojechał do rodziny, jego matka płakała ze szczęścia, bo już się bała, że jej starszy syn już zawsze będzie wszystkich odtrącał w tym czasie.
                - Cholera. – Bel otworzyła szeroko oczy. Raczej nie spodziewała się takiej historii. – Ale… Tak nagle zmienił zdanie? Musiałaś nim nieźle wstrząsnąć.
                - Sęk w tym, że nic nie zrobiłam. Spędziłam z tym tylko trochę czasu, porozmawialiśmy i to wszystko.
                - Nie wydaje mi się. Musiał coś zrozumieć przy tobie. To na pewno musiał być dla niego jakiś przełom i masz w tym swój wkład.
                - A ty minęłaś się z powołaniem, bo znów brzmisz jak psycholog… - Wywróciłam oczami. Często jej to powtarzałam. Znałyśmy się od szkoły średniej i mówiłam jej, by poszła na psychologię, a została księgową, tak jak jej matka.
                - A ja tradycyjnie to zignoruję. – Uśmiechnęła się lekko. – Teraz mi powiedz, dlaczego zwiałaś?
                - Spanikowałam? – Obeszłyśmy zagajnik i wróciłyśmy pod dom. Niczym małe dziewczynki weszłyśmy do olbrzymiego igloo, które dzieciaki wybudowały podczas świąt z ojcem i wujkami. – Najpierw poznałam ułożonego dżentelmena o ślicznych oczach i boskim uśmiechu, jak się później okazało, z poczuciem humoru i całkowicie zakochanego w piłce nożnej. Za chwilę widzę bezbronnego chłopca, opowiadającego o dawnej miłości i utraconej dziewczynie. Załamany facet, który nie wie co ma robić. Na końcu, przy jego rodzinie, okazuje się, że jest prawdziwym żartownisiem i zabawowym typem, a lecąc tu, w samolocie przeczytałam wszystko co mogłam znaleźć w Internecie o nim. O tym jakim jest piłkarzem, że kiedyś tam miał romans z Shakirą, bo zagrał w jej teledysku, że lubi zadzierać i wtaczać się w potyczki słowne z kolegami, gra w pokera i lubi biegać w samym ręczniku w tle nagrywającego się reportażu – powiedziałam, ale na końcu sama się zaśmiałam, wspominając filmik, na który się natchnęłam.
                - No widzisz, kochanie? Przystojny, dobry w łóżku, bogaty, znany, tajemniczy, z dziwną historią, ma wiele twarzy… W końcu masz swojego prywatnego Greya – odparła śmiertelnie poważnie, a ja zmierzyłam ją wzrokiem, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem. – Posłuchaj, jeżeli zdecydujesz, że warto to pociągnąć, nie wahaj się, bo nic nie tracisz, a my będziemy zawsze po twojej stronie – dodała, a ja skinęłam głową. – Może to był jakiś znak, że nie pojechałaś z nami na święta, spotkałaś jego i mu pomogłaś? Wszystko zależy od ciebie.
                - Pewnie i tak nawet nie miał zamiaru się później odezwać. Czytałam o jego domniemanych podbojach miłosnych…
                - Szczególnie po tym, jak przedstawił cię swoim rodzicom. – Pokiwała głową. – Pamiętaj, jesteś najlepsza i jeżeli by tak się stało, to on będzie największym kretynem na świecie – powiedziała przekonywająco i objęła mnie, opierając głowę o moje ramię.

    Właśnie skończyłyśmy zmywać po kolacji i przygotowałyśmy gorącą herbatę z lekkim dodatkiem na rozgrzanie. Przeszłyśmy do salonu z trzema kubkami, gdzie dzieciaki leżały na miękkim, puchowym dywanie i oglądały bajki, a Nathan był zajęty czymś wpatrując się w ekran laptopa. Mogła być to prawdziwa samotnia, bo większość sieci komórkowych tutaj świrowała, ale łącze kablówki i Internetu mieli tu najlepsze. Od razu w samochodzie,  gdy odebrała mnie Belen, wyłączyłam swój telefon. Chciałam mieć spokój. Miałam wolne, ale i tak pewnie to nie powstrzymałoby przed dzwonieniem do mnie z planu.
  Bel postawiła trzeci kubek tuż przed nosem Nathana, a on tylko wyciągnął po niego rękę. Spojrzałam mu przez ramię i zobaczyłam zieloną murawę oraz biegających po niej maleńkich piłkarzy. Od razu przypomniało mi się jak to mama rezerwowała sobie czasem telewizor na mecz i tak jakby jej nie było. Nathan był wielkim kibicem, ale i tak nie dorównywał mojej rodzicielce.
                - Oni nawet teraz nie mają wolnego? Święta są – mruknęłam Belen i upiła łyk gorącej herbaty.
                - Lekarze i strażacy też pracują – rzucił.
                - Skarbie, nie porównuj lekarza, który ratuje ludzi z piłkarzem. – Pokręciła głową, a Nath tylko wzruszył ramionami. Ja zaś przysunęłam się bliżej by zobaczyć kawałek meczu i przede wszystkim kto ze sobą grał. Katalonia i Kraj Basków.
Jeden piłkarz gości strzelił bramkę pod koniec pierwszej połowy, przez co mój przyjaciel zaklął sobie pod nosem. Po chwili zobaczyliśmy skrót akcji i zbliżenia na niektórych zawodników. W jednym momencie otworzyłam szerzej oczy, bo na ekranie zobaczyłam Gerarda, który patrzył w stronę swojej bramki i z niedowierzaniem kręcił głową. W tym momencie lekko szturchnęłam Bel, by spojrzała na monitor. Uniosła jedną brew do góry, a ja wywróciłam oczami. Dopiero wtedy zrozumiała co jej chciałam przekazać. To był on!
                - No, no.. Niezły jest. – Stwierdziła, a tak jak wcześniej jej mąż nie odrywał wzroku od laptopa, tak teraz wbił go w nią. – Ale oczywiście nie tak niezły jak mój ukochany mężczyzna! – Zaśmiała się.
                - Kobiety… - Nathan pokręcił głową i dalej zajął się oglądaniem meczu, a ja odwróciłam wzrok i zaczęłam oglądać bajki razem z dziećmi i Bel. W pewnym momencie naprawdę się wciągnęłam, oglądając coś naprawdę głupiego o zwierzętach, a Bel podsunęła mi swój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, a tam w notatce zapisała do mnie kilka słów, by nie mówić ich na głos przy Nathanie. „Tak teraz myślę, że wcale nie jest dziwny. Dał Ci się poznać od każdej swojej strony. Tej prywatnej i dla innych.”
Oddałam jej komórkę i niby nadal oglądając kreskówkę, ja ponownie zaczęłam o tym wszystkim rozmyślać. To wszystko działo się po prostu o wiele za szybko, a ja nie nadążałam z analizowaniem każdego kroku. 
Cały rozdział od Rosy. Następny dostaniecie calusieńki od Gerarda ;)
Gify i postaci porwane z ukochanego serialu, kto zgadnie jaki to? 
I Szczęśliwego Nowego Roku! :)