czwartek, 11 lutego 2016

Epilog

Święta 2016
     Rok. Wydaje się, że to bardzo długo, ale ja mam czasem wrażenie jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Gerard przyznał mi, że to pierwszy raz, gdy z kimś otwarcie planuje ten okres. Wspólne ubieranie choinki, wieszanie światełek, pieczenie pierników… Zachowywał się jakby był dziesięcioletnim chłopcem, a ja przy nim byłam cholernie szczęśliwa. Oboje na nowo odkryliśmy magię świąt.
    Dobrze pamiętam ten dzień, w którym Gerard zaprosił kilku bliskich mu kumpli z drużyny wraz z ich partnerkami, byśmy się poznali. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z mojego zaskoczenia, gdy ten Leo Messi podszedł do mnie, mocno uścisnął i powiedział, że od teraz jestem jego bohaterką. Dopiero później zaczęłam zdawać sobie sprawę, że wiedzieli o jego tradycjach świątecznych, a ja pomogłam mu je zmienić. Oni wszyscy martwili się o niego, troszczyli jak prawdziwi przyjaciele.
     Właśnie dojechałam pod dom państwa Pique. Byliśmy zmuszeni przyjechać na świąteczną kolacje osobno, bo niestety wezwali mnie pilnie na plan. Tam się przygotowałam i pojechałam prosto do rodziców Gerarda. Na miejscu byli już wszyscy, jego rodzice, dziadkowie brat z nową dziewczyną i on sam. Złożyliśmy sobie życzenia i usiedliśmy do stołu. W głębi byłam dumna z siebie, że udało mi się sprawić, że piłkarz wrócił do rodzinnych świąt. Widziałam tę samą radość w oczach domowników, którą zobaczyłam w zeszłe święta. To było naprawdę coś pięknego.
                - Rosa – Gerard podniósł się z miejsca i po chwili już klęczał obok mnie. Pomyślałam tylko o jednym, gdy zauważyłam, że sięga po coś do kieszeni marynarki. – Jesteś najcudowniejszą osobą jaką poznałem. Jesteś powodem, dla którego znów jestem szczęśliwy. Jesteś dla mnie naprawdę ważna. – Złapał za moją dłoń. – Tak sobie pomyślałem… Czy nie chciałabyś zostać moją żoną?


Święta 2017
   Gdy rano rozmawiałem z Rosą przez telefon, ta potwierdziła, że będzie w Barcelonie dopiero jutro, w Wigilię. Od dwóch tygodni przebywała w Madrycie, pracując przy filmie. Ja i tak dziś miałem w planach wybrać się popołudniu na siłownię, więc może nie będę się nudził sam.
Pół roku temu zamieszkaliśmy razem, by spędzać ze sobą każdą wolną chwilę, co nie było takie łatwe, przez moje wyjazdy i coraz większym zainteresowaniem moją narzeczoną przez reżyserów. Jednak dawaliśmy radę i wszystko dobrze się układało. Ostatnio dostała świetną propozycję, ale musiała pojechać do stolicy i to jeszcze w okresie przedświątecznym. Brakowało mi jej jak cholera.
W domu byłem około godziny dziewiętnastej. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi były otwarte. Wiedziałem, że to nie mógł być Marc, bo odkąd sam ma kogoś, a Rosa zamieszkała u mnie, ograniczył się do naprawdę sporadycznych wizyt i nie nadużywa moich dodatkowych kluczy, które sam dawno temu sobie dorobił. Wszedłem do środka i zauważyłem lekko tlące się światło z małej lampki w salonie. Na stoliku stały dwa kieliszki oraz schłodzony szampan. Największą niespodzianką była jednak moja kobieta, która opierała się o tył kanapy, stojąca przodem do mnie z założonymi rękami, w krótkim, czarnym szlafroczku i rozpuszczonymi włosami. Podszedłem, szeroko się uśmiechając. Naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła, gdy zsunęła z siebie cieniutki materiał i zobaczyłem jej prowizoryczną bieliznę, którą była szeroka wstążka.
                - Pomyślałam sobie, że może chciałbyś wcześniej rozpakować swój prezent – powiedziała niskim i seksownym głosem. Podszedłem i zadowoleniem pociągnąłem za końcówkę materiału, przyciągnąłem ją do siebie.
                Leżeliśmy na puchatym dywanie przed kominkiem, okryci kocem i wpatrywaliśmy się w tańczące ogniki. Delikatnie gładząc moją narzeczoną po jej delikatnej skórze, myślałem nad tym co by było gdybym ją nie spotkał dwa lata temu. Zapewne nie miałbym takiego życia jak teraz.
                - Gerard, jest jeszcze coś – szepnęła nagle, a ja spojrzałem na nią. Uśmiechnęła się delikatnie i przygryzła dolną wargę.
                - Hmmm? – zamruczałem.
                - Ostatnio dowiedziałam się bardzo ciekawej rzeczy, wiesz? – Przysunęła się i oparła o moją klatkę piersiową. – Za rok, o tej porze… - Przerwała i złapała za moją dłoń. Przesunęła ją wprost na swój brzuch. – Będzie nas już trójka.


Święta 2018
  To było jasne, że musieliśmy wybrać taki termin. Żaden inny nam nie pasował. A święta? To był ten czas. Wtedy się spotkaliśmy, zaręczyliśmy i dowiedzieliśmy się o dziecku. To po prostu musiało być teraz. Skromny pałacyk na obrzeżach miasta, czarny garnitur, biała sukienka, kwiaty i najbliżsi.
Stałam w małym korytarzyku przed główną salą, trzymając niewielki bukiecik z różowych i białych różowych różyczek. Usłyszeliśmy pierwsze nuty marsza weselnego, co było znakiem dla Jona, że może ruszyć po czerwonym dywanie wprost do przygotowanego ołtarza wraz z obrączkami. Następna była moja dróżka, Belen w prześlicznej beżowej sukience. Tuż za nią stąpała uśmiechnięta Lydia, rozsypująca płatki róż. Następna miałam być ja. Zawsze wyobrażałam sobie, że to ktoś prowadzi mnie do ołtarza. Nie miałam ojca ani brata, a matka jest przy mnie w sercu. Poprosiłam więc Nathana. Przyjaciel był dla mnie niczym starszy brat, więc był do tego odpowiedni.
Krocząc prosto do ołtarza, przy którym czekał na mnie Gerard, myślałam tylko o nim. To oczywiste, że każda panna młoda ma wątpliwości w tym dniu, ale gdy tylko go zobaczyłam, wszystko popadło w zapomnienie. To był mój facet, którego bardzo kochałam. Mój narzeczony, przyszły mąż, przyjaciel, kompan i ojciec mojego dziecka.
Przy rozstawionych krzesełkach stali nasi goście. Piłkarze wraz ze swoimi rodzinami, którzy zostali na święta w Barcelonie, dalej najbliższa rodzina Gerarda i rodzice w pierwszym rzędzie. I co najważniejsze, nasz pięciomiesięczny brzdąc  - Nico, trzymany przez swoją babcię. Nicodem Pique Barrios przyszedł na świat 29 lipca 2018 roku w Barcelonie i stał się dla nas najważniejszą istotą na świecie. Teraz będzie świadkiem jak jego rodzice mówią sobie sakramentalne „tak” i obiecują, że już na zawsze będą razem.

Święta 2019
   Może kiedyś, siedząc na tej ławce przed domem myślałam nad tym, że kiedyś usiądę w tym samym miejscu i będę obserwować zabawę swojego męża i naszego półtorarocznego synka. Że w oddali będę widzieć szczyty gór, uśpionych przez śnieg. Że będę czuć to świeże powietrze, którego zawsze mi brakuje. Że będę cholernie szczęśliwa. Że moja przyjaciółka przyniesie gorącą czekoladę i usiądzie obok mnie. Że obie będziemy obserwować Gerarda, Nathana, Nico, Jona i Lydię budujących olbrzymiego bałwana. Że będziemy wszyscy razem spędzać święta. Że zawsze będzie dobrze. Że będę mieć najwspanialszą w świecie rodzinę i przyjaciół. Że będzie tak, jak jest teraz. I będzie zawsze. 
The End. 
Wiecie, że początkowo miało tu być tylko cztery rozdziały? Wyszło sześć plus prolog z epilogiem :) 
Przed tymi świętami powiedziałam sobie, że napiszę coś świątecznego, ale długo nie miałam pomysłu, ale jednak się udało! I mam nadzieję, że Wam się to podobało. Bo ja bardzo przywiązałam się do tej pary!
Egzaminy zawodowe już za mną i teraz będę mieć spokój od nich na rok! 
To opowiadanie zakończone, więc pasuje wrócić do pozostałych opowiadań.
Jednak najszybciej możecie się spodziewać rozdziału na [cielito lindo]!
Liczę na komentarze i bardzo dziękuję za te, co już się tutaj pojawiły ;*
Do napisania! 

środa, 3 lutego 2016

VI. Heaven

    Otworzyłem drzwi swojego mieszkania i od razu powitał mnie widok mojego młodszego brata, który przemykał z kuchni do stolika przy kanapie w samych spodniach dresowych, świeżo po prysznicu. Już chyba pominę fakt, że ciągnął nogawkami po podłodze, bo zabrał je z mojej szafy. Odstawiłem torbę w kąt obok wejścia i zdjąłem buty, a ten coś do mnie mówił z pełnią buzią, przez co ledwo go rozumiałem. Odwiesiłem kurtkę i przeszedłem dalej.
                - Przeżuj i jeszcze raz – mruknąłem i rozsiadłem się wygodnie obok niego. Już nawet nie miałem ochoty robić mu pogadanki o tym, że za chwilę moje mieszkanie stanie się dla niego pokojem hotelowym z wieczną rezerwacją. Słowa jakie usłyszałem od Leo jakieś pół godziny temu jeszcze bardziej utwierdziły mnie w tym, że chcę znaleźć Rosę. Może to naprawdę był jakiś znak. Teraz musiałem tylko pomyśleć jak to zrobić. Naprawdę nie potrzebowałem mieć jeszcze na głowie Marca.
                - Nie odbierałeś telefonu! – Zarzucił mi, a ja zmarszczyłem czoło i sięgnąłem do kieszeni jeansów i wyjąłem komórkę, która była wyłączona.
                - Padł mi – odpowiedziałem i rzuciłem ją obok siebie. – A co było takiego ważnego, że dzwoniłeś?
                - Mam dla ciebie coś niezłego! – Wyszczerzył się i zabrał na kolana laptop, po czym zaczął przeglądać pootwierane karty, których było tam z milion.
                - Już się boję… - westchnąłem, wywracając oczami. Zabrałem jego szklankę i dopiłem resztę soku, która w niej była. Nie wiedziałem czego się spodziewać, bo Marc zawsze miał dziwne pomysły. Jedno mu się udało. Wspólnie stworzyliśmy aplikację managera sportowego, która szybko odniosła sukces.
                - Mam! – zawołał. – Ta twoja dziewczyna uciekła ci w Alpy! – dodał i podał mi laptop. Pokazała mi się stronka jakiegoś plotkarskiego portalu, a tam krótka notatka o tym, że gwiazda serialu spędza urlop w Salzburgu i kilka zdjęć z lotniska. Na jednym sama idzie z torbą przez korytarz, na drugim wita się z jakąś dziewczyną i na trzecim obie kierują się do wyjścia. To musiała być Belen. Rosa mówiła, że jej przyjaciółka zapraszała ją na święta do ich zimowego domku. Nadal tylko nie rozumiałem, dlaczego wyjechała bez żadnego słowa.


   W Salzburgu byłam już trzeci dzień i nie żałowałam, że tu przyjechałam. To był świat, odskocznia, której było mi trzeba. Pomimo tego, że ciągle myślałam o piłkarzu, było mi tu naprawdę dobrze. Spędzałam czas z przyjaciółmi i ich dzieciakami. Załapaliśmy się na kulig, który organizował gospodarz z domku niedaleko i musiałam przyznać, że to był mój pierwszy raz w życiu. Czując ten wiatr i chłód, który uderzał w moją twarz podczas szybkiej jazdy, poczułam wolność od wszystkiego.
  Siedziałam na swojej ulubionej ławeczce, okryta kocem i wpatrywałam się w widok gór, który raczej nigdy mi się nie znudzi. Chwilowo panowała tu cisza i spokój, bo Belen zabrała Lydię i Jona do sąsiadów, którzy mają pociechy w podobnym wieku, również przyjezdnych. W najbliższej okolicy na co dzień zamieszkane tu było tylko kilka domów, a cała reszta stanowiła miejsca wypoczynków dla bogatych „mieszczuchów”. Z jednej strony, w odległości kilometra znajdowało się gospodarstwo pana od kuligu, a z drugiej, jakieś pięćset metrów dalej, spędzała tu czas rodzina z Madrytu.
                - Założę się, że właśnie obmyślasz plan rzucenia wszystkiego i zamieszkania tu na stałe. – Nawet nie wiedziałam kiedy obok mnie pojawił się Nathan, który podał mi kubek z gorącą herbatą i usiadł, zabierając mi połowę koca.
                - Gdyby to wszystko było takie proste. – Uśmiechnęłam się lekko. – Po prostu lubię to miejsce.
                - Wiesz, że zawsze możesz brać od nas klucze i tu przyjeżdżać  – powiedział, a ja skinęłam głową. Belen zawsze była dla mnie siostrą, której nie miałam, a jej mąż bratem. Byli mi naprawdę bliscy. – A teraz liczę na jakąś opowieść. Mojej żonie już się wygadałaś, a ja nie wiem nic o tym co cię tu sprowadziło. Czuję się odrzucony… - Zrobił naprawdę smutą minkę, a ja zaśmiałam się pod nosem. – Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, ale w to wątpię, więc chodzi o faceta. – Spojrzał na mnie.
                - Nie wierzę, że Bel nic ci jeszcze nie powiedziała. – Uniosłam jedną brew do góry.
                - Tym razem nie dała się przekonać… - Pokręcił głową.
                - No widzisz, biedaku… Nie uległa ci. – Zaśmiałam się. – I tak, masz rację. Chodzi o faceta. Po prostu wszystko naprawdę za szybko się potoczyło, za dużo informacji na raz i uciekłam tutaj. Trochę głupio, że nic mu nie powiedziałam, ale może po prostu to miała być przygoda na dwa dni? Nie wiadomo co wam w tych głowach siedzi. – Zażartowałam, a on zmierzył mnie wzrokiem.
                - Tak się odwdzięczasz za herbatę? – Pokręcił głową. – Jakoś to będzie, zobaczysz – dodał i podniósł się, bo właśnie na ubitej ścieżce pojawiły się trzy osoby, każdy innego wzrostu i koloru kombinezonu, ścigający się kto pierwszy dobiegnie do taty i cioci Rosy.

   Praktycznie to mój brat wszystkim się zajął. Ja tylko załatwiłem sobie wolne, co było nawet za proste, bo Lucho stwierdził, że i tak nie grałbym z Betisem, bo po pierwsze w mojej przerwie świątecznej występowałem w meczu Katalonii, a po drugie trener chciał dać też szansę innym. Marc odświeżył znajomości i jakimś cudem znalazł adres tego domku. Nie wiem jak to zrobił i chyba nawet nie chcę. Mój brat zawsze miał wielu znajomych i to z przeróżnych środowisk. Hakerzy, dilerzy, muzycy, informatycy… Długo by wymieniać. Zawiózł mnie na lotnisko i wsadził do samolotu. Choć tyle, że pozwolił mi samemu się spakować…
  Przez cały lot zastanawiałem się jak to wszystko będzie wyglądać. Pojadę z lotniska do miasta, zapytam jak dostać się pod podany adres i co dalej? Pojadę, spotkam się z Rosą i co? Co powiem? Powinienem o tym raczej pomyśleć na samym początku.
  Dochodziło południe, gdy pojawiłem się w mieście. Bardzo pięknym mieście. Widziałem kilka zdjęć z zaśnieżonego Salzburga, ale na żywo prezentował się milion razy lepiej. Gdzie nie spojrzał, tam góry w śnieżnych czapach. Najwięcej jednak robiło to świeże, ale do tego mroźne powietrze. Wszyscy chodzili tu ubrani w grube, puchowe kurtki, pięć razy owinięci szalikami, z czapkami i grubymi rękawicami, ale było warto. To naprawdę przepiękne miejsce.
  Najpierw zatrzymałem się w jakimś barze, by napić się kawy i coś zjeść, a przede wszystkim dać sobie jeszcze odrobinę czasu do namysłu. Chociaż im więcej sobie go dam, to wiem, że zacznę panikować i pewnie wrócę jeszcze tym samym samolotem, bez spotkania Rosy. Od razu się skarciłem za tę myśl. W końcu dlatego tutaj jestem. Właśnie tak, prawdziwy Gerard Pique taki był. Nieśmiały w środku, wyszczekany na zewnątrz. Oficjalnie lubiłem powiedzieć za dużo, przez co tworzyła się medialna burza, a w swoim domowym zaciszu stawałem się szarą myszką, która chciała mieć święty spokój. Miałem dziwne wrażenie, że Rosa była podobna. Przeglądałem wywiady z nią. Zawsze była uśmiechnięta i lubiła rozmawiać, ale po spędzeniu z nią tamtych dwóch dni, poznałem jej drugą twarz.
                - Mógłbym zapytać o jedną rzecz? – Zaczepiłem młodziutką kelnerkę, która przyniosła mi rachunek.
                - Tak? – Zmarszczyła brew.
                - Chodzi mi o ten adres. – Pokazałem jej małą karteczkę z ciągiem liter. – Jakieś wskazówki jak się tam dostać?
                - Bardzo mi przykro, ale sama jestem przyjezdna. Dorabiam na przerwie świątecznej w knajpie dziadków, naprawdę mi przykro. – Wzruszyła ramionami. – Ale niech pan podejdzie do sklepu obok, na pewno pomogą. – Uśmiechnęła się lekko i wróciła na bar. Zostawiłem banknot na małej tacce i ubrałem kurtkę. Zabrałem rzeczy i wyszedłem, wcześniej żegnając się z dziewczyną. Tak jak mi poleciła, skierowałem się do lokalu obok, sklepu gdzie praktycznie można było znaleźć wszystko. To miasteczko i każdy sklep, kojarzyły mi się z małymi mieścinami z amerykańskich filmów. Każdy każdego znał i panowała tu naprawdę przyjazna atmosfera. Za sklepową ladą, która była obładowana naprawdę sporą ilością rzeczy stał mężczyzna w moim wieku, który rozmawiał po angielsku z klientem. Wysoki brunet, który wybierał kolorowe cukierki i wspominał coś o swoich dzieciach. Podszedłem do lady i cierpliwie czekałem na swoją kolej, ale sprzedawca od razu na mnie spojrzał i uśmiechnął się.
                - Stajemy się coraz lepsi. W zeszłym roku gościliśmy braci Marquez, a teraz lekka odmiana. Witamy – powiedział zadowolony i wyciągnął do mnie dłoń. Uścisnąłem ją. Lubiłem rozmawiać z fanami i kibicami, zawsze byłem dla nich otwarty. Drugi mężczyzna również na mnie spojrzał i podał dłoń, a ja się z nim przywitałem. – W czym możemy pomóc?  Coś podać? – zapytał sprzedawca.
                - Potrzebuję wskazówki, jak dostać się pod ten adres. – Podałem mu skrawek papieru, który dostałem od Marca. Mężczyzna wziął ją do ręki i odczytał adres, po czym posłał zdziwione spojrzenie do bruneta. Odczytał go na głos, a brunet spojrzał na mnie. – Coś nie tak? – Zdziwiłem się.
                - Nie, nic… - Zaśmiał się brunet. – Po prostu to mój adres – dodał. Najpierw sam lekko się zdziwiłem, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to może być mąż Belen.
                - Rosa… To znaczy, szukam Rosy. – rzuciłem szybko, a on jeszcze raz na mnie popatrzył i przyznam, że był lekko zaskoczony, ale po chwili zaczął się śmiać. – Przepraszam, ale już chyba wiem o co może chodzić. – Roześmiany pokręcił głową. – Jeżeli chcesz, to możesz się zabrać ze mną, tylko dokończę zakupy – dodał, a ja skinąłem głową. Szczerze? Nie myślałem raczej, że tak potoczą się sprawy. Musiał coś wiedzieć, ale nie wszystko, bo był zaskoczony moją obecnością i że to akurat ja jej szukam. Czułem, że jestem już bardzo blisko.
Mężczyzna zrobił zakupy i wyszliśmy ze sklepu, po czym wsiedliśmy do jego samochodu. Wysoka terenówka, w sam raz dopasowana do tutejszego terenu i pogody.
                - Tak właściwie to jestem Nathan – odezwał się, odpalając samochód i jeszcze raz podał mi dłoń, a ja ją uścisnąłem.
                - Gerard – odpowiedziałem.
                - Mógłbym o coś zapytać? A raczej coś powiedzieć…
                - Śmiało. – Skinąłem głową.
                - To dziewczyny rozmawiały między sobą, a ja usłyszałem tylko garstkę. Wiem, że coś pomiędzy wami działo się za szybko i ona spanikowała. To moja przyjaciółka i nie chcę dla niej źle, więc mam nadzieję, że wiesz co jej powiesz.
                - Spanikowała? – Zapytałem jakby sam siebie na głos. To było najbardziej możliwe, a ja o tym nie pomyślałem. Święta prawda. Wszystko działo się za szybko. To, że ze sobą spaliśmy. To, że przeczytała listy. To, że opowiedziałem jej o Pauli. To, że opowiedziałem jej o sobie. To, że zawiozłem ją do swojej rodziny. Co pomyślałbym sobie na jej miejscu? Pewnie to samo. Jestem kretynem. Jednak te święta były inne i to za jej sprawą. – Tak, chyba wiem co jej powiem.


    Razem z Belen sprzątałyśmy w kuchni, a dzieciaki bawiły się klockami w salonie na puchatym dywanie. Wszyscy byliśmy jeszcze w swoich piżamach, bo wstaliśmy dość późno. Tutejsze powietrze działało na Lydię i Jona niczym najlepszy lek nasenny. Bel mówiła, że tu w końcu może się wyspać, wiedząc, że nie usłyszy wołania o szóstej rano. Tylko Nathan był rannym ptaszkiem. Schodząc na dół, znalazłyśmy karteczkę na lodówce, że pojechał do miasta po zakupy. My zjedliśmy śniadanie, dzieciaki wygoniłyśmy do zabawy i mogłyśmy na spokojnie posprzątać.
W pewnym momencie usłyszałyśmy otwierające się drzwi, więc to Nath musiał wrócić.
                - Rosa! – Usłyszałyśmy jego głos. – Mam coś dla ciebie! – Krzyczał od progu. – Coś co zgubiłaś lecąc tutaj! – dodał, a ja i Belen popatrzyłyśmy ze zdziwieniem po sobie. Odłożyłam ścierkę, którą wycierałam mokre naczynia i wyszłam z kuchni, by sprawdzić o czym mówił mój przyjaciel.
                - Nie mam zielonego pojęcia o co… - zaczęłam i nagle przerwałam, stając na środku korytarza niczym wryta w różowych spodniach dresowych w białe owieczki, puchowych skarpetach i starym, wyciągniętym topie oraz z nieogarniętymi włosami przed przyjacielem i… i Gerardem. Tępą ciszę przerwały dzieciaki, które przybiegły przywitać się z ojcem i Belen, która weszła zaraz po nich. Była tak samo zaskoczona jak ja, ale po chwili powiedziała, że zabiera zakupy i resztę, po czym zostałam tam tylko ja i Pique.  – Co ty tutaj robisz? – zapytałam w końcu.
                - Szukałem cię. Moglibyśmy porozmawiać na spokojnie? – Zaproponował, a ja się zgodziłam. Ubrałam swoje buty, kurtkę i opatuliłam się w szalik. Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy przed siebie, trasą wzdłuż zagajnika. Na początku panowała cisza, bo żadne z nas nie potrafiło zacząć, a gdy już się zmobilizowaliśmy, oboje weszliśmy sobie w słowo.
                - Ty pierwsza. – Skinął głową, pozwalając mi mówić.
                - Przepraszam za to, że uciekłam wtedy nad ranem. Powinnam przynajmniej zostawić jakąś wiadomość. To nie było fair wobec ciebie. – Westchnęłam. – Po prostu to wszystko działo się za szybko. Nigdy… Wiesz, zawsze najpierw były kwiatki, randki i czekoladki, później rzucało się drugą osobę na głęboką wodę. Naprawdę cię lubię, Gerard i cieszę się, że udało ci się przełamać z tymi świętami…
                - Ale?
                - Nie myślałam, że się przejmiesz moją nieobecnością i że tu przyjedziesz…  - Spuściłam wzrok. – Raczej brałam za pewniaka to, że zapomnisz o wszystkim jakby nigdy nic.
                - Hej, poczekaj… - Zatrzymał się i złapał mnie za łokieć. – Może nie jestem jakimś tam ideałem, ale nie jestem też bezdusznym palantem..  – Zamyślił się. – Może czasami bywałem, ale nie w  tym przypadku – dodał. – Teraz to ty posłuchaj. Do spotkania z tobą, byłem święcie przekonany, że te święta spędzę tak samo jak poprzednie, a później pojawiłaś się ty. Naprawdę dobrze się przy tobie czułem. Tak jakbyśmy się znali od lat. Nie chciałem mieć przed tobą tajemnic, szczególnie jeżeli chodziło o listy. Zabrałem cię do rodziców, bo byłem ci wdzięczny za to, że pomogłaś mi się otworzyć w tym czasie. Nawet nie wiesz jak się wystraszyłem, gdy cię później nie było. Zapewne później usłyszysz od sąsiadów, że ktoś ciągle o ciebie wypytywał i dobijał ci się do drzwi… - Westchnął, a ja spojrzałam na niego. Przejął się. I nadal się tym wszystkim przejmował. Szukał mnie, a ja się tutaj zaszyłam. Było mi strasznie głupio, że myślałam, że będzie miał mnie gdzieś. Wyjął wtedy ze swojej kieszeni list, otworzył go i przeczytał kilka słów. – „Chcę byś poznał tą jedyną i znów się zakochał, tak naprawdę i szczerze. To moje życzenie w tym liście. Zakochaj się. Może ona wcale nie jest tak daleko, może tuż za Tobą?” – Spojrzał na mnie. – Chwilę później usłyszałem twój głos. To ty wtedy byłaś za mną.
                - Gerard, ja… - Przyznaję, że mnie to zbiło z tropu. Wszystkie moje przekonania nagle się rozpadły. Przypomniałam sobie każdą chwilę spędzoną z piłkarzem, każde słowo wypowiedziane, każdy posłany uśmiech, dotyk, pocałunek… Wiem, że jeżeli potraktowałby mnie jako przygodę, jak przypuszczałam, byłoby mi cholernie przykro i nie zapomniałabym o nim tak prędko. Gdzieś w głębi krzyczałam, śmiałam się i robiłam fikołki.
                - Chciałbym cię tylko prosić o jedną szansę i również zapewnić cię, że tak łatwo nie odpuszczę. Rosa, naprawdę mi zależy. Gdyby nie ty, nadal rozpamiętywałbym to wszystko. Jesteś jedyną osobą, która potrafiła to zmienić. Żałuję, że nie poznaliśmy się wcześniej. Ja… - mówił, mówił i mówił, a ja po prostu zbliżyłam się do niego i mocno w niego wtuliłam.
                - Pique, za dużo mówisz… - szepnęłam i przymknęłam powieki, podejmując jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. 
Chciałam się zmieścić w styczniu, nie wyszło, ale to nic :) 
Przed nami jeszcze epilog, tam napiszę więcej :*

niedziela, 24 stycznia 2016

V. Thinking Out Loud

   Podniosłem się z łóżka i przetarłem twarz dłonią. Rozciągnąłem się i wyszedłem z pokoju z myślą, że w następnym pomieszczeniu spotkam Rosę. Jednak nie było jej ani w salonie, ani w kuchni. Zapukałem do łazienki, ale odpowiedziała mi idealna cisza.
                - Rosa? – zawołałem. Nigdzie nie było ani dziewczyny, ani jej rzeczy. Zmarszczyłem czoło i jeszcze raz dokładnie się rozejrzałem po mieszkaniu w poszukiwaniu jakiejś karteczki z informacją od niej. Nic. Najmniejszego słowa. Tak jakby wyszła i zapadła się pod ziemię. Wziąłem swój telefon i zacząłem wyszukiwać jej numer, ale w ostatnim momencie przypomniałem sobie, że przecież nawet się nimi nie wymieniliśmy. W tym samym czasie dostałem wiadomość od Bartry z prośbą czy bym po niego nie podjechał przed treningiem, bo samochód musi zostawić swojej dziewczynie. Ostatnio słyszałem jak mówił, że muszą sobie dać radę chwilowo z jednym, bo mają problem z samochodem dziennikarki. Postanowiłem więc zająć myśli dzisiejszym treningiem i wieczornym meczem, a nie tym, że dziewczyna, z którą spędziłem dwa ostatnie dni właśnie gdzieś zniknęła.
Wziąłem szybki prysznic i spakowałem torbę. Ubrałem się i wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do windy i chwilę później byłem już na parterze. Już przechodziłem przez próg budynku, kiedy przeszła mi jedna myśl przez głowę. Cofnąłem się do stanowiska portiera, który gdy tylko mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął.
                - Dzień dobry, panie Gerardzie. Dziś wielki mecz dla Katalonii – powiedział zadowolony.
                - Ma pan rację. – Uśmiechnąłem się lekko. – Ale przychodzę z pewnym pytaniem. Widział pan może jak wychodziła stąd rano niska szatynka z jasnymi końcówkami włosów? Ciemny płaszczyk i kudłata czapka.
                - Kojarzę ją. Widziałem ją z panem dwa dni temu, ale dziś niestety panu nie pomogę. Zacząłem swoją zmianę godzinę temu i nie widziałem tej kobiety. – Pokręcił głową, a ja ciężko westchnąłem.
                - No nic, trudno. Miłego dnia w pracy – rzuciłem do niego.
                - Dziękuję i również życzę powodzenia – zawołał za mną, gdy ja już wychodziłem. Podszedłem do swojego samochodu i torbę rzuciłem na tylne siedzenie. Obszedłem pojazd i usiadłem na miejscu kierowcy. Odpaliłem silnik, zapiąłem pasy i wrzuciłem bieg, wolno wyjeżdżając z osiedlowego parkingu.
 
   Trening był naprawdę wyczerpujący i długi. Nadal były święta i każdy myślami krążył gdzie indziej, a trener starał się jak tylko mógł by zrobić z nas jakąś drużynę na dzisiejszy mecz. W klubie było łatwo, bo spędzaliśmy ze sobą wszyscy naprawdę sporo czasu. Z reprezentacją też nie było źle. Wspólne wyjazdy, noce w hotelach i zapominanie o rywalizacjach klubowych. Reprezentacja Katalonii to była zupełnie inna bajeczka. Z Barcelony było nas siedmiu. A właściwie to ośmiu. Ja, Busquets, Roberto, Masip, Bartra, Alba, Vidal i Montoya, który dopiero od tego sezonu przeniósł się z Barcelony, ale nadal trzymaliśmy się tutaj razem. Spotkanie raz w roku musiało wystarczyć by zagrać towarzyski mecz, tym razem z Krajem Basków.
  Mieliśmy jeszcze trochę czasu dla siebie, więc od razu wsiadłem w samochód i pojechałem pod niedalekie osiedle, gdzie mieszkała Rosa. Było bardzo podobne do tego mojego. Budynki stosunkowo niedawno wybudowane, nowoczesne i chronione najlepiej jak tylko można było. Barrios stawała się coraz bardziej rozpoznawalną aktorką, więc mogła sobie na to pozwolić.
  Postawiłem samochód na wolnym miejscu i wszedłem przez uchyloną furtkę. Skierowałem się do pierwszego wejścia najbliższego bloku. Bez zatrzymywania się przemknąłem przez hol i schodami szybko dostałem się na trzecie piętro. Skąd wiedziałem? Gdy podwoziłem ją tutaj wczoraj, obserwowałem gdzie wchodziła, a chwilę później zobaczyłem zapalające się światło właśnie na mieszkaniu na tym piętrze z olbrzymim balkonem. Stanąłem przy drzwiach i zapukałem. Chwilę odczekałem, ale odpowiedziała mi cisza. Ponowiłem czynność, ale nic, więc nacisnąłem kilka razy na guzik dzwonka. Nie słyszałem nic, najmniejszego szmeru. Nie było jej.
                - Nie ma co się dobijać. – Usłyszałem męski głos i spojrzałem na schody. Z piętra wyżej schodził starszy mężczyzna ze sporym psem na smyczy. – Mijałem się z panienką Rosą rano jak wracałem ze spaceru z moim Ramonem. – Wskazał na swojego pupila.
                - Wychodziła? – Zmarszczyłem czoło.
                - Tak, widać było, że się śpieszyła, bo z torbą podróżną. – Skinął głową. – Jeżeli to coś ważnego to proszę zostawić informacje na portierni, na pewno przekażą – dodał.
                - Bardzo panu dziękuję – powiedziałem. – Miłego dnia – dodałem i ruszyłem w dół. Od portiera dowiedziałem się, że Rosy nie ma być przez kilka dni. To powiedziała mu, gdy wychodziła. Zacząłem zastanawiać się co mogło to spowodować, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy.

  Mecz nie przebiegał tak jakbyśmy wszyscy chcieli. Zagrałem tylko w pierwszej połowie, niestety tej, w której strzelili nam bramkę, niestety jedyną w całym meczu. Obrona z Camp Nou, poległa na Camp Nou. Ja, Aleix, Jordi i Marc.
Po meczu nie wróciłem tak szybko do domu. Poplątałem się jeszcze po stadionie, pogadałem z chłopakami o przemijających świętach i zostałem jeszcze zaczepiony przez elitę starszych socio, do których należał mój dziadek.
Pod blokiem byłem naprawdę późno. Zaparkowałem samochód i wszedłem do środka. Windą wyjechałem na swoje piętro. Marzyłem już tylko o szybkim prysznicu i śnie. Jednak ku mojemu zdziwieniu na schodku niedaleko drzwi do mieszkania siedziała zakapturzona postać wpatrzona w ekran swojego telefonu. Podszedłem bliżej i pacnąłem go lekko w głowę. Ten od razu się zerwał i zdjął kaptur, odsłaniając swoją bujnął jasną czuprynę.
                - W końcu – mruknął. – Już myślałem, że zamierzasz tam nocować.
                - A ty co, domu nie masz? – Podszedłem do drzwi i przekręciłem klucz w zamku. Ten tylko wywrócił oczami i podniósł się. Był ode mnie niższy o połowę głowy i bardziej podobny do ojca.
                - Pokłóciłem się z matką. Wiesz, o to co zwykle, ale tym razem ostrzej. Przejdzie jej, ale na razie wolałem jej zniknąć z oczu.
                - A ty co, masz piętnaście lat czy dwadzieścia pięć? – Pokręciłem głową. – Kanapa twoja – dodałem i otworzyłem drzwi, wpuszczając go pierwszego.
                - Zapytała mnie czy wiedziałem coś o tym, że spotykasz się z Rosą. – Zaczął, zdejmując kurtkę i odwieszając w przedpokoju. – Później oczywiście zeszło na to dlaczego ja się w końcu nie ustatkuje i nie stanę na własne nogi.
                - Znasz ją, chce byś w końcu stał się mężczyzną. – Zaśmiałem się. – Ale poza granice Barcelony i tak cię nie puści – dodałem i od raz przypomniałem sobie co wyprawiała gdy wyjeżdżałem do Anglii. Teraz po prostu wiem, że się martwiła. Marc jednak to coś innego. Młodszy, a przede wszystkim nie oddaliłby się od mamy. Taki wieczny dzieciak.
                - A wracając do tej twojej dziewczyny… Dlaczego nic nie mówiłeś? Zawsze mi pierwszemu się chwaliłeś, że kogoś wyrwałeś. – Przeszedł go kuchni i od razu rozgościł się, zabierając szklankę i sok z lodówki.
                - Bo to nie jest moja dziewczyna. Dobra znajoma. – Podstawiłem drugą, by mi również nalał.
                - Jasne. Widziałem jak wzroku od niej nie odrywałeś. – Prychnął. – Śmiej się, ale gdy tylko wyszliście, zaczęły się wzdychania jak to wyglądacie razem świetnie. – Zaśmiał się. – Mama była zadowolona, ale to już wiesz. Chyba sprawiłeś, że znów zaczęła wierzyć w świąteczne cuda. Mógłbyś ją jeszcze przyprowadzić. – Wzruszył ramionami i ruszył w stronę kanapy, od razu łapiąc za pilot od telewizora.
                - Jakby to takie łatwe było.. – bąknąłem, a on popatrzył na mnie.
                - Już ci uciekła? – Zaczął się śmiać. – Ej, ale tak serio, wydała się fajną dziewczyną. Poza tym babcia ją ubóstwia. Ciągle wypytywała czy jej postać w końcu będzie tam z jakimś innym policjantem. A jeżeli babcia lubi jakąś dziewczynę od nas to święto, sam wiesz.
                - Po prostu gdy rano się obudziłem, jej nie było. Zero wiadomości.
                - Nie mogłeś zadzwonić?
                - Nie mam jej numeru. – Usiadłem obok niego, a on głupio na mnie popatrzył.
                - Ile wy się dokładnie znacie? – Zmarszczył czoło. No i się zaczęło. On pytał, a ja odpowiadałem i opowiedziałem mu całą historię moją i Rosy, że poznaliśmy się przedwczoraj wieczorem od tego czasu do dzisiejszego poranka byliśmy ze sobą cały czas. Że byłem u niej, ale dowiedziałem się, że gdzieś wyjechała. – Może twoje fanki ją uprowadziły? – Wyszczerzył się, a ja zmierzyłem go wzrokiem.
                - A mógłbyś być przez chwilę poważny? – Podniosłem się. – Idę spać – dodałem i skierowałem się w stronę sypialni.
                - Może się odezwie! – Usłyszałem jeszcze głos brata, ale zasunąłem za sobą drzwi, rozebrałem i położyłem do łóżka.

  Z domu wyszedłem dużo wcześniej. Oczywiście Marc nadal chrapał, okupując moją kanapę jakby nigdy nic. Chciałem podjechać w jedno miejsce. Taki kolejny rytuał i moja tradycja.
Pojechałem na cmentarz, odwiedzić grób Pauli. Wiedziałem, że podczas świąt odwiedzała ją rodzina, więc ja wybierałem następny dzień. Zapaliłem niewielką świeczkę i strzepałem odrobinę śniegu z płyty, którą zdążył napadać przez noc i ustawiłem ją pomiędzy innymi. Przykucnąłem i spojrzałem na małe kolorowe zdjęcie przy nazwisku. Młoda dziewczyna o kruczoczarnych i mocno skręconych włosach, jasnej cerze i zielonych oczach, spoglądała na mnie z uśmiechem z marmurowej ściany. Przez ułamek sekundy przeszła mi jedna myśl przez głowę – że ona i Rosa są całkowicie inne.
                - Przeczytałem ostatni list, wiesz? – zaśmiałem się cicho pod nosem. – Wiem, że będzie mi ich cholernie brakować. – Przerwałem na chwilę. – Myślałem, że te święta będą takie jak te poprzednie, ale… Poznałem kogoś i nie wiem czy to dobrze czy źle. Dobrze się z nią bawiłem przez te dwa dni i nie żałuję, że zaprosiłem ją do siebie. Rodzice też byli nią zachwyceni, a już nie mówiąc o babci… - Uśmiechnąłem się automatycznie na przywołany w głowie widok Rosy, siedzącej na kanapie pomiędzy moją mamą i babcią, które praktycznie rozrywały ją pomiędzy siebie. – Mam nadzieję, że się cieszysz, bo sama nieraz o tym pisałaś – dodałem i w tym momencie tak jakby trafił mnie grom. Przypomniałem sobie końcówkę listu od niej. „Chcę byś poznał tę jedyną i znów się zakochał, tak naprawdę i szczerze. To moje życzenie w tym liście. Zakochaj się. Może ona wcale nie jest tak daleko, może tuż za Tobą?” Znów spojrzałem na jej zdjęcie. – Wiedziałaś – powiedziałem, tak jakby to była najbardziej banalna rzecz na świecie. Rosa była tuż za mną, gdy to czytałem. Ciągle na siebie wpadaliśmy i to nie mógł być przypadek. Zdałem sobie sprawę, że nie mogłem sobie odpuścić aktorki i tak łatwo zaprzepaścić tę szansę na… Na raz sam nie wiedziałem na co. Musiałem… A co najważniejsze, chciałem ją odnaleźć. – Dziękuję – dodałem i podniosłem się.

  Na treningu byłem niezwykle cichy, co nawet zauważyli moi koledzy. Część z nich wiedziała o co chodziło z moją samotnością w święta, więc kilku po prostu rzucało mi ukradkowe spojrzenia, a reszta w żartach pytała co mi jest. Sęk w tym, że wcale nie chodziło o to.
W szatni jakoś się nie śpieszyłem. Wolno pakowałem swoje rzeczy do torby, kiedy obok mnie pojawił się Leo. Oparł się o szafkę i wbił we mnie prześwietlające spojrzenie.
                - Jak święta? – zapytałem pierwszy.
                - Dobrze. Anto z chłopcami jeszcze zostali w Rosario. A ty? Znów to samo? – Wiedziałem, że się martwił. Do tego typu ludzi należał. Znamy się od małego i zawsze się przyjaźniliśmy, więc to było normalne.
                - Tak się zapowiadało. – Wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się.  Po drugiej stronie szatni siedział Mats i Ivan, którzy o czymś dyskutowali, a jeszcze dwie osoby były pod prysznicami, więc mogliśmy normalnie porozmawiać. – Poznałem dziewczynę, z którą spędziłem te święta. Było świetnie, a później zniknęła. Dziś zdałem sobie sprawę, że to nie mógł być głupi przypadek, bo minutę przed tym jak na siebie wpadliśmy, przeczytałem list Pauli.
                - Ostatni list? – zapytał, a ja skinąłem głową.
                - Napisała, że znając mnie to pewnie siedzę i się użalam nad sobą, nie mając nikogo, a później bym kogoś spotkał, a ta osoba może jest niedaleko – mówiłem, a on patrzył na mnie z niedowierzaniem. Wiedział co było w poprzednich listach, więc mówiłem otwarcie. – Masz mnie za idiotę?
                - Nie powiedziałem tego – odparł. – Po prostu się przejąłeś i to widać. Jesteś myślami gdzieś indziej. I może tym razem Paula miała rację, co do tego wszystkiego? Weź się w garść, zrób coś ze swoim życiem, bo jeżeli następne święta spędzisz podobnie to sam osobiście skopie ci ten tyłek. To trwało za długo i czas się otrząsnąć.
                - Masz rację. Muszę znaleźć Rosę, bo może to jakaś szansa. Poza tym, lubię ją…
                - Nie wiem co to za dziewczyna, ale jeżeli spędziłeś z nią święta i ona z tobą w tym czasie nie zwariowała, to chcę ją poznać i wręczyć order. – Zażartował i poklepał mnie po ramieniu. Chwycił za uchwyt swojej torby i oddalił się o krok. – Czasami przypadki to najlepsze co spotyka cię w życiu. Kiedyś przez przypadek znów spotkałem Antonellę, a teraz jest najważniejszą kobietą w moim życiu, która dała mi dwóch  wspaniałych synów. Spotkanie tej Rosy to może być przypadek, może też faktycznie tam z góry ktoś każdemu pomaga, ale błagam cię o jedno, Pique. Zrób coś ze swoim życiem, okej? – Zakończył i wyszedł z pomieszczenia, a ja zostałem na środku szatni przy otwartych drzwiczkach i żelem pod prysznic w dłoni, całkowicie wrośnięty w podłogę, bijący się ze swoimi myślami. 
Chciałbym wyrobić się z tym opowiadaniem do końca stycznia, zobaczymy :)

niedziela, 3 stycznia 2016

IV. You Raise Me Up

    Dochodziło południe, a ja właśnie przechodziłam olbrzymim holem lotniska w Salzburgu. Co ja tutaj robiłam? Sama nie miałam pojęcia. Przebudziłam się nad ranem w łóżku Pique, z nim obok siebie i zadałam sobie to samo pytanie. „Co ja tutaj robię?”. Spędziłam prawie całe święta z nieznajomym mi mężczyzną. Wiem, że to było kolejne świństwo, które wywinęłam piłkarzowi, zaraz po przeczytaniu listów od Pauli, ale potrzebowałam mojej przyjaciółki. Wyjechałam bez słowa, bez żadnej pozostawionej wiadomości. Wstałam, ubrałam się, wróciłam taksówką do mieszkania i spakowałam kilka ciepłych rzeczy, a po drodze na lotnisko odwiedziłam mamę na cmentarzu.
  W końcu zobaczyłam Belen, która na mnie czekała. Podeszłam i bez słowa mocno się do niej przytuliłam.
                - Rosa? Kochanie, co się stało? – Usłyszałam. – Zaskoczyłaś mnie swoim telefonem rano – dodała, a ja odsunęłam się i spojrzałam na nią.
                - Potrzebuję gorącej czekolady i przyjaciółki – powiedziałam, a ona uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, objęła ramieniem i pociągnęła w stronę wyjścia.
     To miejsce było cudowne. Z każdego okna widać było pięknie ośnieżone góry i lasy, a dookoła ich drewnianego domku było mnóstwo przestrzeni na której leżało śniegu po kostki, a w niektórych miejscach nawet po kolana. Tak właśnie mogłaby wyglądać moja samotnia. Lubiłam to miejsce. Po śmierci mamy wzięłam od przyjaciół klucze i zaszyłam się tu na kilka dni, by się z tym pogodzić.
W progu od razu zostałam napadnięta przez pięcioletniego Jona i dwuletnią Lydię, którzy słodko podziękowali za prezenty, które specjalnie dałam wcześniej Belen, by podstawiła je wczoraj rano pod choinkę. Wtedy nie wiedziałam, że się tu pojawię.
                - Dobrze cię widzieć, Rosa. – Zobaczyłam przed sobą wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta, na widok którego szeroko się uśmiechnęłam i przytuliłam na powitanie. Mąż mojej przyjaciółki był naprawdę świetnym facetem i nie dało się go nie lubić.
                - Ciebie też, Nathan – odpowiedziałam. Zabrał ode mnie walizkę i razem z Jonem zanieśli ją na górę do gościnnego pokoju, a ja zabrałam na ręce Lydię i skierowałam się za Belen do kuchni.
                - Cała rodzina poleciała do domu wczoraj wieczorem, więc mamy już spokój – powiedziała dziewczyna i nastawiła wodę w czajniku. – My zostajemy do Nowego Roku, więc jak najbardziej możesz z nami zostać. Sama mówiłaś, że zdjęcia zaczynasz dopiero w połowie stycznia.
                - Pomyślę nad tym, dzięki. – Uśmiechnęłam się i zaczęłam łaskotać małą dziewczynkę, którą miałam na rękach, a ona zaczęła się śmiać i prosić o więcej.
                - Pokój przygotowany, wiec oficjalnie witamy w naszym królestwie. – W pomieszczeniu pojawił się Nathan z synkiem. Jon wdrapał się obok mnie na barowe, wysokie krzesło, a jego tato przeszedł dalej i stanął obok Belen. – Hmmmm, czekolada! – Wyczuł, gdy ta wyjęła pudełko z szafki.
                - Dla nas – powiedziała tajemniczo. – Mógłbyś zabrać dzieci i iść… Ulepić bałwana?
                - Rozumiem… - Skinął głową i spojrzał na mnie. – Dzieciaki, robimy zawody w lepieniu bałwanów! Ubieramy się! – Zawołał do nich. Mały Jonathan pierwszy rzucił się do korytarza po kurtkę, a Lydia wyciągnęła ręce w stronę ojca. Zabrał ją i wrócił do Belen. – Więc my uciekamy, a wy tu sobie porozmawiajcie.
                - Jesteś najlepszy! – Moja przyjaciółka uśmiechnęła się do niego i wspięła, by skraść mu
całusa. Przy tym tak cudownie na siebie patrzyli. Byli najwspanialszą parą jaką znałam. Szczerze zazdrościłam im tego wszystkiego. Mieli siebie, swoją rodzinę i szczęście. Odprowadziłyśmy ich wzrokiem i się zaśmiałyśmy. Niedługo później słyszeliśmy jak we trójkę wychodzą z domu, więc i my ciepło się ubrałyśmy i z kubkami gorącej czekolady wyszłyśmy na taras, gdzie mieli ławeczki i stolik, a po drugiej stronie nawet i gorące jacuzzi. Cały ten dom odziedziczyli po dziadku Nathana, który nie narzekał na brak pieniędzy, ale przez swoje wszystkie żony, był naprawdę skąpy dla swoich dzieci. Po jego śmierci okazało się jednak, że wszystko zapisał wnukom, a te wszystkie kochanki zostały z niczym.
   Usiadłyśmy i owinęłyśmy się dodatkowo kocem. Przed sobą miałyśmy przepiękny widok na Alpy. Uwielbiałam góry. Miały swój czar i urok.
                - Teraz mów. – Belen szturchnęła mnie łokciem i upiła łyk gorącego i słodkiego napoju.
                - Chodzi o seksownego sportowca – palnęłam bez namysłu, a ona prawie się zakrztusiła i pytająco na mnie spojrzała. – W Wigilię po tym jak wyszłam z radia, natchnęłam się w parku na jednego faceta, który zgubił telefon. Wzięłam go i pobiegłam za nim, ale mój niefart sprawił, że poślizgnęłam się przed nim i upadła, ciągnąc go za sobą. To nic, mogło się przydarzyć. – Wzruszyłam ramionami. – Później znów natchnęłam się na niego w markecie i pomógł mi dosięgnąć paczkę makaronu. Jest naprawdę wysoki…
                - I seksowny. – Wtrąciła Bel.
                - A jakie ma oczy… Matko, Belen, mogłabym w nie patrzeć godzinami i by mi się nie znudziły! – jęknęłam, a ona się zaśmiała.
                - Wracając do marketu?
                - Podziękowałam i poszłam dalej, ale wychodząc prawie wpadłam pod samochód gdyby nie on! I tym razem to on padł na ziemię, a ja na niego.
                - To brzmi jak początek świątecznej komedii romantycznej. – Zaśmiała się. – Trzy razy tego samego dnia. To nie mogło być prawdziwe!
                - Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że oboje spędzamy święta samotnie i… Wtedy zaprosił mnie do siebie. Wszystko idealnie, rozmowa, wino, taniec… Aż w końcu wylądowaliśmy w łóżku – powiedziałam i zacisnęłam usta w cienką linię, co chwila spoglądając na przyjaciółkę. – Po prostu cudowny facet. Silny, męski i do tego naprawdę dobry w te klocki… - westchnęłam. - I nawet zabrał mnie do swojej rodziny następnego dnia. To naprawdę świetni, ciepli i przemili ludzie. A później jako, że była późna pora, znów zostałam na noc w jego mieszkaniu. W dodatku zmyłam się nad ranem, bez słowa.
                - A ja naprawdę myślałam, że żartujesz pisząc, że seksowny sportowiec nie wypuszcza cię z łóżka…  - Pokręciła głową. – Jeżeli był taki cudowny, to co tutaj robisz? To jakiś świąteczny cud, wplątać się w taką historię… Nie rozumiem cię.
                - Siebie nie rozumiem. Jego też – mruknęłam i dopiłam końcówkę swojej czekolady. Belen znów spojrzała na mnie tak jakbym właśnie urwała się z najbliższej choinki. Postanowiłyśmy się przejść, by nie zamarznąć, siedząc w jednym miejscu. Wstałyśmy i ruszyłyśmy w stronę małego lasku tuż przy domku. – I tu zaczynają się schody. Wiesz, że każde święta od dziesięciu lat spędzał samotnie? Też mnie to zdziwiło. Na początku nic nie mówił, bo widziałam, że było to dla niego trudne.
                - Zaczyna się robić ciekawie.
                - Bo jest. Jako nastolatek miał dziewczynę. Byli ze sobą już długo, kiedy się okazało, że ma guza mózgu. To gówno załatwiło ją w miesiąc, rozumiesz? – To najbardziej mną poruszyło. Paula była młoda i miała całe życie przed sobą, a spotkało ją takie coś. – Zmarła w święta, zostawiając mu dziesięć listów na każde święta, a w tym roku odczytał ostatni. Genialna ja, gdy on spał, dobrałam się do tych listów i je wszystkie przeczytałam, po czym się okazało, że nie spał i to widział. Czułam się okropnie… - Pokręciłam głową, a ta się lekko skrzywiła. – Myślałam, że zacznie krzyczeć, czy coś w tym stylu, a on? Podszedł i przytulił się niczym małe dziecko. Dlatego spędzał ten czas sam, a gdy pojechał do rodziny, jego matka płakała ze szczęścia, bo już się bała, że jej starszy syn już zawsze będzie wszystkich odtrącał w tym czasie.
                - Cholera. – Bel otworzyła szeroko oczy. Raczej nie spodziewała się takiej historii. – Ale… Tak nagle zmienił zdanie? Musiałaś nim nieźle wstrząsnąć.
                - Sęk w tym, że nic nie zrobiłam. Spędziłam z tym tylko trochę czasu, porozmawialiśmy i to wszystko.
                - Nie wydaje mi się. Musiał coś zrozumieć przy tobie. To na pewno musiał być dla niego jakiś przełom i masz w tym swój wkład.
                - A ty minęłaś się z powołaniem, bo znów brzmisz jak psycholog… - Wywróciłam oczami. Często jej to powtarzałam. Znałyśmy się od szkoły średniej i mówiłam jej, by poszła na psychologię, a została księgową, tak jak jej matka.
                - A ja tradycyjnie to zignoruję. – Uśmiechnęła się lekko. – Teraz mi powiedz, dlaczego zwiałaś?
                - Spanikowałam? – Obeszłyśmy zagajnik i wróciłyśmy pod dom. Niczym małe dziewczynki weszłyśmy do olbrzymiego igloo, które dzieciaki wybudowały podczas świąt z ojcem i wujkami. – Najpierw poznałam ułożonego dżentelmena o ślicznych oczach i boskim uśmiechu, jak się później okazało, z poczuciem humoru i całkowicie zakochanego w piłce nożnej. Za chwilę widzę bezbronnego chłopca, opowiadającego o dawnej miłości i utraconej dziewczynie. Załamany facet, który nie wie co ma robić. Na końcu, przy jego rodzinie, okazuje się, że jest prawdziwym żartownisiem i zabawowym typem, a lecąc tu, w samolocie przeczytałam wszystko co mogłam znaleźć w Internecie o nim. O tym jakim jest piłkarzem, że kiedyś tam miał romans z Shakirą, bo zagrał w jej teledysku, że lubi zadzierać i wtaczać się w potyczki słowne z kolegami, gra w pokera i lubi biegać w samym ręczniku w tle nagrywającego się reportażu – powiedziałam, ale na końcu sama się zaśmiałam, wspominając filmik, na który się natchnęłam.
                - No widzisz, kochanie? Przystojny, dobry w łóżku, bogaty, znany, tajemniczy, z dziwną historią, ma wiele twarzy… W końcu masz swojego prywatnego Greya – odparła śmiertelnie poważnie, a ja zmierzyłam ją wzrokiem, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem. – Posłuchaj, jeżeli zdecydujesz, że warto to pociągnąć, nie wahaj się, bo nic nie tracisz, a my będziemy zawsze po twojej stronie – dodała, a ja skinęłam głową. – Może to był jakiś znak, że nie pojechałaś z nami na święta, spotkałaś jego i mu pomogłaś? Wszystko zależy od ciebie.
                - Pewnie i tak nawet nie miał zamiaru się później odezwać. Czytałam o jego domniemanych podbojach miłosnych…
                - Szczególnie po tym, jak przedstawił cię swoim rodzicom. – Pokiwała głową. – Pamiętaj, jesteś najlepsza i jeżeli by tak się stało, to on będzie największym kretynem na świecie – powiedziała przekonywająco i objęła mnie, opierając głowę o moje ramię.

    Właśnie skończyłyśmy zmywać po kolacji i przygotowałyśmy gorącą herbatę z lekkim dodatkiem na rozgrzanie. Przeszłyśmy do salonu z trzema kubkami, gdzie dzieciaki leżały na miękkim, puchowym dywanie i oglądały bajki, a Nathan był zajęty czymś wpatrując się w ekran laptopa. Mogła być to prawdziwa samotnia, bo większość sieci komórkowych tutaj świrowała, ale łącze kablówki i Internetu mieli tu najlepsze. Od razu w samochodzie,  gdy odebrała mnie Belen, wyłączyłam swój telefon. Chciałam mieć spokój. Miałam wolne, ale i tak pewnie to nie powstrzymałoby przed dzwonieniem do mnie z planu.
  Bel postawiła trzeci kubek tuż przed nosem Nathana, a on tylko wyciągnął po niego rękę. Spojrzałam mu przez ramię i zobaczyłam zieloną murawę oraz biegających po niej maleńkich piłkarzy. Od razu przypomniało mi się jak to mama rezerwowała sobie czasem telewizor na mecz i tak jakby jej nie było. Nathan był wielkim kibicem, ale i tak nie dorównywał mojej rodzicielce.
                - Oni nawet teraz nie mają wolnego? Święta są – mruknęłam Belen i upiła łyk gorącej herbaty.
                - Lekarze i strażacy też pracują – rzucił.
                - Skarbie, nie porównuj lekarza, który ratuje ludzi z piłkarzem. – Pokręciła głową, a Nath tylko wzruszył ramionami. Ja zaś przysunęłam się bliżej by zobaczyć kawałek meczu i przede wszystkim kto ze sobą grał. Katalonia i Kraj Basków.
Jeden piłkarz gości strzelił bramkę pod koniec pierwszej połowy, przez co mój przyjaciel zaklął sobie pod nosem. Po chwili zobaczyliśmy skrót akcji i zbliżenia na niektórych zawodników. W jednym momencie otworzyłam szerzej oczy, bo na ekranie zobaczyłam Gerarda, który patrzył w stronę swojej bramki i z niedowierzaniem kręcił głową. W tym momencie lekko szturchnęłam Bel, by spojrzała na monitor. Uniosła jedną brew do góry, a ja wywróciłam oczami. Dopiero wtedy zrozumiała co jej chciałam przekazać. To był on!
                - No, no.. Niezły jest. – Stwierdziła, a tak jak wcześniej jej mąż nie odrywał wzroku od laptopa, tak teraz wbił go w nią. – Ale oczywiście nie tak niezły jak mój ukochany mężczyzna! – Zaśmiała się.
                - Kobiety… - Nathan pokręcił głową i dalej zajął się oglądaniem meczu, a ja odwróciłam wzrok i zaczęłam oglądać bajki razem z dziećmi i Bel. W pewnym momencie naprawdę się wciągnęłam, oglądając coś naprawdę głupiego o zwierzętach, a Bel podsunęła mi swój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, a tam w notatce zapisała do mnie kilka słów, by nie mówić ich na głos przy Nathanie. „Tak teraz myślę, że wcale nie jest dziwny. Dał Ci się poznać od każdej swojej strony. Tej prywatnej i dla innych.”
Oddałam jej komórkę i niby nadal oglądając kreskówkę, ja ponownie zaczęłam o tym wszystkim rozmyślać. To wszystko działo się po prostu o wiele za szybko, a ja nie nadążałam z analizowaniem każdego kroku. 
Cały rozdział od Rosy. Następny dostaniecie calusieńki od Gerarda ;)
Gify i postaci porwane z ukochanego serialu, kto zgadnie jaki to? 
I Szczęśliwego Nowego Roku! :)