poniedziałek, 28 grudnia 2015

III. Christmas Dreaming

     Wpatrywałam się w niego, nie wiedząc co zrobić. Czułam jak serce wali mi ze strachu, tak jakbym zrobiła najgorszą rzecz na świecie i właśnie została nakryta. Najgorsze było to, że nie wiedziałam czy jest zły czy smutny. Zaraz zacznie krzyczeć czy po prostu każe mi wyjść…
- Gerard, przepraszam. Wiem, że nie powinnam. Nie wiem dlaczego to zrobiłam… - Zaczęłam się jąkać ze zdenerwowania. On natomiast usiadł na rogu łóżka, ubrał swoje bokserki i podniósł się. Zaczął się zbliżać, a ja siedziałam jak zaczarowana, nie mogąc się poruszyć. Czekałam niczym trusia na jakikolwiek wyrok. Zatrzymał się przy komodzie i wziął do ręki koperty. Równo je ułożył i odłożył z powrotem. Przeczesał palcami swoje włosy i wbił wzrok… Właśnie jakby nie wiadomo gdzie. Brakowało w nim wszystkiego, najmniejszego uczucia, emocji. Byłam w tym momencie wściekła na samą siebie, że dałam się ponieść swojej ciekawości, która kiedyś naprawdę wplącze mnie w niezłe tarapaty. – Powiedz coś – mruknęłam cicho, a on nie zareagował. – Cokolwiek. Nakrzycz na mnie, wyrzuć, uderz, wyzwij… - Dostałam głupiego słowotoku, jak zwykle, gdy się o coś denerwuje, gdy nie jestem pewna i chcę się z czegoś wytłumaczyć. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Przynajmniej coś. – Przepraszam – szepnęłam prawie bezdźwięcznie, a on najzwyczajniej w świecie zrobił krok w moją stronę i przykucnął tuż przy fotelu, na którym siedziałam. Teraz w jego spojrzeniu widziałam żal, smutek, tęsknotę i bezradność.
- Przytul mnie – powiedział, a ja otworzyłam szeroko oczy. Przez jego minę czułam jak moje serce mięknie i zaczyna się rozpadać. Bez zawahania pochyliłam się i mocno go przytuliłam, a on sam zamknął mnie w swoim niedźwiedzim uścisku, tak jakby już nigdy nie chciał puścić. Musiałam przyznać, że jeszcze chyba nigdy nie czułam się aż tak zdezorientowana.

        Obudziłem się mocno wtulony w dziewczynę ubraną tylko w beżowy sweterek. Spała spokojnie, oparta na moim ramieniu, miarowo oddychając. Delikatnie uniosłem ją, by wyswobodzić się spod jej nieznaczącego ciężaru, tak by jej nie obudzić. Przez chwilę się jej przyglądałem, jak porusza się, by znaleźć odpowiednią pozycję do dalszego snu. Podniosłem się i praktycznie na palcach wyszedłem z pokoju. W kuchni zabrałam czystą szklankę i wyjąłem sok z lodówki, nalałem sobie odrobinę i resztę odstawiłem. Oparłem się o blat i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało normalnie, jak zwykle. Na stole stały tylko puste butelki po winie, dwa kieliszki i szklanka z odrobiną wody na spodzie.
   Musiałem pozbierać się do kupy. Druga część nocy była co najmniej dziwna. Gdy zobaczyłem Rosę, czytającą listy, poczułem złość, ale nie zareagowałem. Udawałem, że nadal śpię, a tak naprawdę ciągle się jej przyglądałem. Z minuty na minutę złość odchodziła coraz dalej, gdy widziałem zainteresowanie aktorki, jak w jednym momencie była zdumiona, w drugim była smutna, a jeszcze w następnym uśmiechała się pod nosem, zapewne czytając momenty w których Paula opisywała swoje przypuszczenia, że mam już jakąś dziewczynę, później ją zmieniłem na inną, może mam z nią już dziecko, jesteśmy małżeństwem…
W końcu odłożyła ostatni list i wbiła wzrok w stosik, przygryzając dolną wargę, przez co wyglądała niesamowicie niewinnie. Wystraszyłem ją odzywając się, a ona zaczęła się tłumaczyć. Ja wtedy doszedłem do wniosku, że nie potrafiłbym jej tego wszystkiego tak opowiedzieć, jak zrobiły to listy. To wszystko wtedy wróciło i czułem się okropnie. Wypaliłem by mnie przytuliła i tak zrobiła. Przenieśliśmy się na łóżko, tak po prostu zasnęliśmy i spaliśmy do teraz. Do…
Spojrzałem na zegarek w okienku mikrofali. Dochodziła trzynasta. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że była już ta godzina. Usłyszałem rozsuwające się drzwi do mojej sypialni i po chwili w nich zobaczyłem dziewczynę, która stanowiła tej nocy dla mnie oparcie. Ciągle w samym sweterku. Bosymi stopami podeszła do stolika i zabrała szklankę z wodą, po czym niepewnie zbliżyła się do mnie.
- Naprawdę przepraszam. Nie powinnam ruszać tych listów – mówiła ze spuszczonym wzrokiem. – Najlepiej będzie jeżeli już sobie pójdę. Naprawdę było mi… - Nie dokończyła, bo odstawiłem swoją szklankę i delikatnie uniosłem dłonią jej podbródek, tak by na mnie spojrzała. Jej brązowe oczy przyglądały się mnie, tak jakby szukały czegoś konkretnego. Czułem, że nie miała pojęcia o co tutaj chodzi, jakby nie rozumiała mojego zachowania. Nie dziwiłem się, bo sam nie rozumiałem. Pochyliłem się i delikatnie ją pocałowałem. Przymknęła powieki i odwzajemniła go. Miała coś w sobie, co nie dawało mi spokoju. Była naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Czułem jakby coś mnie do niej ciągnęło, wmawiało, że mogę jej zaufać i wpuścić ją do swojego życia, oczywiście jeżeli sama tylko by tego chciała.
   Wspięła się na blat i usiadła tuż obok mnie. Objęła mnie i położyła głowę na moim ramieniu.
- Opowiedz mi o niej – szepnęła, a ja jakbym lekko się spiął. Poczuła, bo ścisnęła mnie jeszcze mocniej.
- Poznałem ją gdy miałem siedemnaście lat, polubiliśmy się i chwilę później zaczęliśmy się spotykać. – Westchnąłem. – Wiesz, taka pierwsza szczenięca miłość, ale się ją pamięta. Nasze rodziny się polubiły i wszyscy myśleli, że już wtedy to coś poważnego. Sami to tak traktowaliśmy.
- Była chora, prawda? – zapytała cicho, a ja skinąłem głową.
- Na wakacjach często bolała ją głowa i nikt nie wiedział dlaczego. Myśleliśmy, że to zwykła migrena, ale w końcu udało nam się ją wysłać z tym do lekarza, a on zrobił wszystkie potrzebne badania – mówiłem i sam dziwiłem się samemu sobie, że przychodziło mi to tak łatwo. Szczególnie w tym czasie. – Miesiąc przed świętami trafiła do szpitala i tam się okazało, że to jakiś pieprzony guz. – Przerwałem. – Było naprawdę źle. – Spojrzałem na nią. – Wieczór przed Wigilią wzięła długopis, kartki i koperty. Napisała dziesięć listów, a gdy przyszedłem rano do niej… Jej zapłakana matka wręczyła mi pakunek dziesięciu kopert. Czytałem każdy rok w rok, ale pisząc ostatni, wiedziała, że kolejnego już nie będzie.
- Przykro mi, Gerard.
- Żyję normalnie, wychodzę ze znajomymi, spędzam czas z rodziną, bawię się i umawiam z kobietami, ale.. Święta zawsze były dla niej. Spędzałem je samotnie…
- Do tej pory – odparła cicho.
- Dziękuję, że tutaj jesteś. Naprawdę. – Znów na nią spojrzałem. – I nie, nie jestem zły za to, że przeczytałaś te listy. – Uśmiechnąłem się lekko i cmoknąłem ją w policzek. – I… - zacząłem, bo przyszła mi do głowy pewna myśl, o której nawet pewnie nie pomyślałbym kilka dni temu. – Masz już jakieś plany na dzisiejsze popołudnie? – zapytałem tajemniczo, a ona wbiła we mnie wzrok, nie wiedząc o co mi może chodzić.

     Sama nawet nie wiem dlaczego, ale odpowiedziałam, że nie miałam żadnych planów. Chciał mnie gdzieś porwać, a ja nie miałam pojęcia gdzie. Wcześniej podrzucił mnie do mojego mieszkania, bo chciałam się przebrać, a on poczekał w samochodzie. Dostałam też w tym czasie wiadomość od Belen, mojej przyjaciółki, która teraz siedzi sobie w zaśnieżonym Salzburgu wraz z rodziną. Pytała mnie czy żyję i jak święta. Wiedząc, że nie weźmie tego na poważnie, odpisałam jej, że spędziłam je z przystojnym sportowcem, który nie wypuszcza mnie z łóżka. Napisałam jej prawie prawdę, ale ona i tak odpisała mi, że żarty się mnie trzymają i jeżeli chcę, ich zaproszenie nadal jest aktualne.
     Wjechaliśmy w elegancką dzielnicę domków jednorodzinnych. Każde z nich miało pięknie oświetlone ogrody, a przy oknach zawieszone były kolorowe lampki. W końcu zatrzymał się przy jednym, nacisnął guzik na pilocie przy pęczku kluczy i brama sama się otworzyła. Wtedy pomyślałam tylko o jednym.
- Nie mów mi, że to dom twoich rodziców – powiedziałam, gdy zgasił silnik.
- Będą bardzo zdziwieni, widząc mnie tutaj dziś. – Skinął głową. – Możesz wziąć całą zasługę na siebie. – Zaśmiał się i wysiadł, a ja zaraz po nim. Obszedł samochód i otworzył bagażnik.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że chcesz tutaj przyjechać?
- Sama sobie odpowiedz. – Uśmiechnął się. – Nie zgodziłabyś się.
- Dlatego chciałeś mnie podejść? Dlaczego, więc chciałeś bym tutaj z tobą przyjechała?
- Bo nadal trwają święta, a powiedzieliśmy sobie, że nie spędzimy ich samotnie. – Wzruszył ramionami i wyjął z bagażnika bardzo duży worek, na co ja znów popatrzyłam na niego pytająco.  – Zawsze podawałem je wcześniej przez brata, ale w tym roku nie zdążyłem i miałem je podać później. – Wytłumaczył i ciągnąc mnie za sobą, ruszył do drzwi. Nie mówiłam tego na głos, ale byłam przerażona. To tak jakbym miała poznać rodzinę swojego nowego faceta, a przecież wcale tak nie miało być. Gerard nacisnął na klamkę i lekko pchnął drzwi, przez które przepuścił mnie jako pierwszą. Weszłam bardzo niepewnie, a w korytarzu jednak zdecydowałam iść za nim, co on przyjął z lekkim uśmiechem. Tylko, że w nim było coś innego. To nie to, że się cieszył, ale był zdenerwowany. Wchodził do domu, w którym był w całym roku pewnie co najmniej z tysiąc razy, a dziś nie wiedział co go czeka. Zatrzymał się tuż przed wielkim łukiem w ścianie, zza której słychać było rozmowy domowników. Znów odwrócił się w moją stronę, a ja skinęłam głową by dodać mu otuchy i odwagi. Odstawił worek, opierając go o ścianę i zrobił krok do przodu, pokazując się wszystkim w progu. Po kilku sekundach nastała cisza. Słychać było tylko cichy głos Franka Sinatry, którego świąteczne piosenki płynęły z głośników. Podeszłam bliżej o krok i zobaczyłam duży salon z przystrojonym kominkiem i olbrzymią, prawdziwą choinką. Przy niskim stoliku na ustawionych na środku kanapach z jasnej skóry siedziało kilka osób. Po chwili jedna kobieta, bardzo dobrze wyglądająca blondynka, wstała i z zaskoczonym wyrazem twarzy wolno podeszła do piłkarza.
- Gerard, synku… - wydukała i mocno go przytuliła. Widziałam jak po woli na jej twarzy maluje się uśmiech, ale jednocześnie łza spływa po policzku. To tak jakby odnalazła dawno porzuconego syna.

   Brakowało mi tego. Brakowało mi tego towarzystwa i atmosfery, swojej rodziny i domu na święta. Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Teraz, gdy zdecydowałem się tu przyjechać i usiąść pomiędzy bliskimi.
 Rodzice i dziadkowie wyściskali mnie tak, jakby nie widzieli mnie rok czasu, a brat skinął głową, mówiąc, że to czas najwyższy. Widziałem jak mama z tego wszystkiego aż uroniła kilka łez, ale to były łzy szczęścia. Obiecałem jej wtedy, że już nigdy nie spędzę świąt tak jak wcześniej.
  Rosę przedstawiłem im jako przyjaciółkę. Została przyjęta jak swoja, nie jako ktoś kogo widzą pierwszy raz. Mama z babcią od razu rozpoznały w niej ulubioną policjantkę z serialu i zaczęły rozmawiać jakby się znały od lat. Widać było że się polubiły.
Nie zapomnę miny reszty rodziny, która przyjechała trochę później. Wszyscy się przywitali, ale nic nie mówili o tym, że są zaskoczeni moją obecnością.
Ja za to cieszyłem się, że tutaj byłem. Cieszyłem się, że Rosa była tutaj ze mną. Gdyby nie fakt, że ją wczoraj poznałem, że spędziliśmy razem Wigilię i coś sprawiło, że się przed nią otworzyłem, nie byłoby mnie tutaj teraz. Ciągle obserwowałem ją, gdy rozmawiała z moją mamą, babcią, a nawet ojcem. Cieszył mnie ten widok.
- Naprawdę cieszę się, że tutaj jesteś. – Usłyszałem głos mamy. Nawet nie zauważyłem kiedy podeszła do mnie. Stałem w kuchni, oparty o wyspę i obserwowałem cały świąteczny obrazek z salonu. – Sprawiłeś mi tym najlepszy świąteczny prezent.
- Ja też się cieszę, że przyjechałem. Zrozumiałem, że już dawno tak powinno być. – Wzruszyłem ramionami.
- A Rosa? Nie mówiłeś, że z kimś się spotykasz – powiedziała. – To miła dziewczyna i cieszę się, że ją zabrałeś. Nie odrzuciłeś jej przed świętami, tak jak to robiłeś wcześniej. Musi być wyjątkowa. – Poczułem jej dłoń na ramieniu. Posłałem mamie lekki uśmiech i spojrzałem w stronę dziewczyny, która właśnie śmiała się z czegoś podczas rozmowy z babcią oraz moim młodszym bratem.
- Masz rację mamo. Jest wyjątkowa – odparłem cicho i ruszyłem w ich stronę, uśmiechając się od ucha do ucha.
    W drodze powrotnej oddałem Rosie kluczyki, by to ona prowadziła. W domu wypiłem z ojcem i dziadkiem trochę za dużo, więc dla bezpieczeństwa nie jechałem. Nie przyznałem się do tego, ale prócz mojej matki, była jedyną kobietą, której pozwoliłem prowadzić swój samochód. W innym wypadku, zamówiłbym nam taksówkę.
  Całą drogę powrotną komentowaliśmy dzisiejsze spotkanie. Opowiadałem jej trochę o tych, których dziś poznała i powspominałem zabawne sytuacje ze świąt, które jeszcze tam spędzałem.
W końcu zatrzymaliśmy się pod apartamentowcem, gdzie mieszkam i oboje wysiedliśmy z samochodu. Zatrzymaliśmy się na chodniku, stojąc przodem do siebie.
- Dziś naprawdę dobrze się czułam. Masz świetną rodzinę i ich się trzymaj. Dziękuję – powiedziała i oddała mi kluczyki. – Powinnam już wracać do siebie. Zamówię sobie taksówkę. – Uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po swój telefon do torebki.
- Jest późno. – Zauważyłem. – Możesz zostać, a rano odwiozę cię jadąc na trening – mruknąłem  z uśmiechem i trochę się do niej przybliżyłem, a ta zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie uwodzicielsko. Złapałem za jej dłoń i mocno ścisnąłem. Skierowaliśmy się razem do klatki i windy. W niej co chwilę na siebie zerkaliśmy, a gdy dojechaliśmy na właściwe piętro i weszliśmy do mojego mieszkania,  jakby na komendę, w jednym czasie rzuciliśmy się na siebie, całując i przemieszczając, robiąc z ubrań ścieżkę do sypialni. Noc nie zakrapiana winem, w pełni świadoma. Jedna z najlepszych. Zasnąłem przy kobiecie, dzięki której znów uwierzyłem w święta. W to, że mogą być magiczne i radosne. Zasnąłem przy kobiecie, która wniosła do mojego życia na te dwa dni trochę promieni, które następnego ranka zgasły, gdy obudziłem się sam jak palec.
Tak wciągnęło mnie to opowiadanie, że "olałam" pozostałe... To się skończy i ostro wracam do [cielito--lindo] oraz [los-ojos-del-pasado] ;)
Co do Waszych komentarzy... Są cudowne, dziękuję! Aż chce się pisać <3 

środa, 23 grudnia 2015

II. What the world needs now

Trochę spanikowałem. Powinienem wcześniej raczej domyślić się, że jeżeli ja zapytałem ją o powód samotnych świąt, ona zrobi to samo. Zacząłem rozglądać się po swoim mieszkaniu w celu jakiejś sensownej zmiany tematu, ale jak na złość nic nie wychodziło.
- Gerard? – zapytała, patrząc na mnie przenikliwie.
- Poczekaj chwilę, powinienem pozmywać naczynia – rzuciłem nagle i wstałem od stołu, zabierając mój i jej talerz.
- Ja powinnam. Ty przygotowywałeś kolację. – Zerwała się razem ze mną. Zabrała sztućce i ruszyła za mną. Oboje stanęliśmy przy kuchennym blacie. Ona zajęła się myciem, a ja je wycierałem i chowałem do szafki. Pomiędzy nami trwała cisza. Po raz pierwszy odkąd weszliśmy do mieszkania. Rosa była dobrą rozmówczynią. Złapaliśmy od razu dobry kontakt i cały czas znajdywaliśmy jakiś temat do rozmów. – Gerard, cokolwiek się nie stało…  – powiedziała cicho, podając mi ostatni talerz. Wytarła ręce w mały ręczniczek i odwinęła z powrotem rękawy swojego beżowego sweterka. Westchnąłem ciężko i odłożyłem naczynie do szafki.
- Po prostu nie teraz. – Sięgnąłem po drugą butelkę, która stała na blacie. Rosa skinęła głową i razem wróciliśmy do stołu. Nalałem jeszcze wina do kieliszków i butelkę postawiłem obok tej pustej.
- To może powiesz mi jak to jest być piłkarzem, wychodzić na murawę i grać przed taką widownią? – Uśmiechnęła się do mnie lekko.
- To jak… - Odsunąłem się minimalnie od stołu i oparłem o tył krzesła. – To naprawdę świetne uczycie, wiesz? Zapominasz o innych sprawach i skupiasz się tylko na grze. Granie w najważniejszych rozgrywkach z najlepszymi na jednym boisku i drużynie… To naprawdę coś niesamowitego. Gdy pada gol i cały stadion podrywa się do góry i krzyczy, wtedy panują tam emocje nie do opisania. Cieszymy się wygranymi, ale to jeszcze większa duma gdy dajemy radość innym. Samo dotknięcie piłki czy bieg z nią przenosi w inny świat – mówiłem, wpatrując się  w szkarłatną ciecz w moim kieliszku. – I… - Uniosłem wzrok i spojrzałem na dziewczynę, która wpatrywała się we mnie jak w obrazek, próbując zrozumieć to wszystko. – I chyba bardziej w tym temacie odnalazłbym się przy twojej mamie. – Zaśmiałem się cicho. To był mój temat i mogłem rozmawiać o tym godzinami, ale ona chyba po prostu chciała zmienić temat z którego ja się wywinąłem.
- Tak. Też tak myślę. – Uśmiechnęła się i upiła łyk wina. – Ale to nie znaczy, że cię nie rozumiem. To twoja pasja i mówisz o tym jak o czymś naprawdę cennym.
- Ty też chyba lubisz to co robisz, mam rację?
- Nie zawsze chciałam być aktorką, ale odnalazłam się w tym i naprawdę polubiłam. – Skinęła głową. – Jak na razie pracowałam z naprawdę świetnymi ekipami i czułam się jak w rodzinie, szczególnie teraz przy serialu. Poznałam wielu świetnych ludzi, nabrałam doświadczenia i czasem traktuję to jako dobrą zabawę, która zarówno jest moją pracą.
- Dzięki tobie jako aktorce, idąc do kina jest na kim zawiesić oko. – Zaśmiałem się, a ona zmierzyła mnie wzrokiem i rzuciła we mnie zmiętą serwetką.  - Hej, ale to miał być komplement! – dodałem, a ona znów lekko się uśmiechnęła.
- Zgodziłam się na wspólny wigilijny wieczór, ale jeżeli naprawdę taki ma być, przynajmniej pozwól mi włączyć muzykę.  – Spojrzała na mnie pytająco. Nie było tu nic, co symbolizowałoby święta. Najgłupszej figurki renifera w czapce Mikołaja czy kolorowych lampek. Skinąłem głową, a ona wstała i przeszła przez pokój do wieży stereo. Przykucnęła przy niej i włączyła jednym przyciskiem. Z głośników popłynęły najpierw melodie z płyty ze składanką od Pinto, która była w środku. Rosa od razu przełączyła na radio i usłyszeliśmy mocny głos Mariah Carey w „All I want for Christmas is you”. Tanecznym krokiem wróciła do stołu i dopiła zawartość swojego kieliszka. – Zatańcz ze mną. – Wbiła we mnie pewne siebie spojrzenie i odstawiła kieliszek.
- Ja? – zapytałem głupio, wpatrując się w nią.
- Nie daj się prosić przez kobietę. – Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła do mnie swoją dłoń. Chcąc czy też nie, podniosłem się i obszedłem stół, a ona od razu pociągnęła mnie za sobą na środek niewielkiego puchatego dywanu, który leżał tuż przed elektrycznym kominkiem. Szatynka zaczęła się bujać w rytm i tańczyć, zachęcając mnie do tego samego. Śmiała się i wygłupiała, a ja dałem się wciągnąć w to samo. Zaraz później popłynęło bardzo szybkie „Feliz Navidad”, przy którym jakbym zapomniał o całym świecie, bo bawiłem się oraz śmiałem razem z nią, kręcąc nią w każdą stronę i próbując naśladować jej wygłupy.
    Przy „Driving home for Christmas” złapałem ją za dłoń by zatańczyć w parze. Kręciliśmy się dookoła własnej osi i bujaliśmy, jakbyśmy byli na jakiejś świetnej imprezie. Później znów poleciało coś szybkiego, ale ja usiadłem na oparciu kanapy, przyglądając się jej. Bawiła się niczym małe dziecko, wygłupiała, śpiewała i śmiała. Przed oczami od razu stanął mi widok świąt w moim domu sprzed kilkunastu lat. Na zewnątrz było pełno światełek, w oknach, zwisające z dachu i na drzewkach przy podjeździe. W salonie nad kominkiem zwisały czerwono-zielone skarpety, w kącie stała obfita w ozdoby choinka, a w powietrzu unosił się zapach gorącej czekolady i pianek. Całą rodziną siedzieliśmy wspólnie i cieszyliśmy się swoją obecnością.
    Z tak zwanego transu wybił mnie głos speakera z radia, który rozmawiał z kimś na linii. Rosa stała na środku szeroko uśmiechnięta i próbowała unormować oddech.
- Gdzie odleciałeś? – zapytała, podchodząc bliżej. Dopiero zdałem sobie sprawę jaka była niska. Ja siedziałem na podłokietniku, a ona dopiero wtedy dorównała mi wzrostem. Splotła ręce na piersiach i z uśmiechem zaczęła mi się przyglądać.
- Nieważne, tak tylko. – Wzruszyłem ramionami i podniosłem się. – Możemy tańczyć dalej – powiedziałem, słysząc, że dziennikarz żegnał się już ze swoją rozmówczynią. Złapałem Rosę za dłoń i stanąłem naprzeciw niej na miękkim dywanie. Gdzieś mi musiał ulecieć tytuł, który zapowiadał męski głos, ale w radio właśnie puścili naprawdę powolną piosenkę, nastrojową. Oboje jednocześnie spojrzeliśmy na siebie i cicho zaśmialiśmy. Splotłem palce jednej dłoni z jej, a drugą położyłem na jej talii. Ona delikatnie położyła swoją na moim ramieniu i oparła głowę o moją klatkę piersiową, do której sięgała.
- Mają rację… - mruknęła cicho, a ja zmarszczyłem brwi.
- Hmmm?
- W tej piosence. „To, czego świat teraz potrzebuje, jest miłość, słodka miłość”. Mają rację – powtórzyła i podniosła głowę, spoglądając mi prosto w oczy. - Wiesz jaki jest świat. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu myślę, że dzięki temu jeszcze wszyscy ludzie nie zbzikowali. Ten cały pośpiech, ciągła praca, dążenie do celu pomimo wszystko…
- Chyba masz rację. Dobrze jest mieć kogoś przy sobie, kto może być dla ciebie oparciem w trudnych chwilach – szepnąłem. Poruszaliśmy się w rytm melodii, która była niesamowicie powolna, a głos piosenkarki delikatnie uwodził. W moim organizmie była już chyba wystarczająca ilość alkoholu, która wmawiała mi w tym momencie jeden czyn. Oboje jak na komendę w jednej chwili zatrzymaliśmy się w bezruchu, wpatrując się w siebie. Uniosłem dłoń i delikatnie dotknąłem jej podbródka, który delikatnie zadrżał. Pochyliłem głowę, ale przez chwilę się zawahałem w obawie czy za chwilę nie zostanę uderzony. Miałem jednak wrażenie, że ona również się zbliża, więc już niewiele myśląc przyciągnąłem ją mocniej do siebie i pocałowałem. Uniosła się na palcach i odwzajemniła go, a ja poczułem to samo, gdy dziś po raz pierwszy na siebie wpadliśmy. Wtedy w parku, gdy chciała oddać mi mój telefon i upadłem na nią… Tak jakby miało się to stać.

      Otworzyłam oczy i zobaczyłam w półmroku zarys sporej szafy. Słyszałam w oddali ciche melodie, które pewnie nadal płynęły z głośników wieży w salonie. Czułam przyjemny zapach męskich perfum, które nie były za mocne ani za mdłe. Idealne. Byłam uwięziona pod jego silnym ramieniem, które oplatało mnie w talii i przyciskało do siebie. Czułam jego oddech na swoim karku, przez co przez całe moje ciało przechodziły dreszcze, a ja czułam się tak błogo… Nigdy w życiu nie powiedziałabym, że pójdę do mieszkania kogoś prawie obcego, spędzę z nim całkiem udany wieczór, a później…  Taka ilość wina nam obojgu wywinęła psikusa i popchnęła do jednego, ale nie mówię, że żałuję, bo było idealnie. Nie potrafiłam porównać piłkarza do jakiegokolwiek poprzedniego mężczyzny, z którym byłam wcześniej. Po prostu się nie dało. Mogłam go nazwać Panem Perfekcyjnym. Delikatnym, ale pewnym siebie. Porywczym, ale i spokojnym. Dominował, ale i ulegał.
   Chwyciłam lekko jego dłoń i zsunęłam ją ze swojej talii, obserwując jego reakcję. Delikatnie się poruszył, ale nie zbudził. Powoli wygramoliłam się z wygodnego materaca i stanęłam na chodnych panelach. Podniosłam z ziemi swój sweterek, który od razu na siebie włożyłam. Uwielbiałam go. Był ciepły, luźny i długi, bo sięgał mi prawie do połowy ud.
  Najciszej jak tylko potrafiłam, stąpając na opuszkach palców wyszłam z sypialni i delikatnie zasunęłam za sobą drzwi. Przeszłam do kuchni i zabrałam z blatu czystą szklankę po czym nalałam do niej odrobinę wody. Przeszłam do olbrzymiego okna i znów spojrzałam na panoramę miasta. Zakochałam się w tym widoku. Mogłam patrzeć na wszystko z góry i nie przejmować się wszystkim, co w tym momencie mnie trapiło. Miasto z tej perspektywy wyglądało cudownie. Poczułam ciepło, widząc całą świąteczną oprawę, choć tego dnia to nie było pierwszy raz. Teraz zrozumiałam, że może to wszystko ma w sobie jakieś drugie dno, jakiś sens. Jeszcze tylko nie wiedziałam dokładnie co to miało znaczyć.
    Przeszłam do jednej ściany, na której wisiało kilka ramek ze zdjęciami. Na jednym Gerard stał wraz ze starszą parą oraz młodszym chłopakiem, który był naprawdę do niego podobny. Musieli być to jego rodzice oraz brat. Na kolejnym trzymał w rękach jeden z pucharów, a jeszcze na innym był z innymi piłkarzami. Widać było, że wiódł naprawdę normalne życie. Rodzina, przyjaciele, znajomi… Naprawdę ciekawił mnie powód dla którego wybrał taki sposób spędzania świąt i tak trudno było mu o tym mówić. Nie jestem psychologiem, ale gdy zapytałam go o to, jakby zmienił całkiem swoje zachowanie. Z zabawnego i pewnego siebie mężczyzny, pokazał, że również był zagubionym i smutnym chłopcem, któremu trzeba pomóc, a przede wszystkim nie naciskać na niego.
  Odstawiłam szklankę na stół i wróciłam po cichu do sypialni. Wydawałoby się jakby piłkarz nie zmienił swojej pozycji nawet o centymetr. Usiadłam na fotelu, który stał przy niewysokiej komodzie. Przez chwilę przypatrywałam się jak miarowo oddycha, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Przez chwilę nawet pomyślałam o pozbieraniu swoich rzeczy i zmyciu się jakby nigdy nic, zostawiając go samego, ale jednak coś mnie tutaj trzymało. Działało jak magnes, który pozwalał mi tylko odłączyć się na długość powierzchni tego mieszkania.
 Spojrzałam na blat komody obok, gdzie stała niewielka lampka, obok w pudełku leżał firmowy i drogi zegarek oraz woda kolońska, którą dziś czułam od Gerarda. Obok nich leżało coś jeszcze i chyba to najbardziej mnie zainteresowało. Wiem, że nie powinno, ale zawsze należałam do ciekawskich osób. Był to stosik białych kopert, a na każdej z osobna widniał napis „Boże narodzenie” oraz rok. Najstarsza była sprzed dziesięciu lat, a po niej dziewięć kolejnych, kończących się na 2014 roku. W myślach karciłam się jak tylko mogłam i wmawiałam sobie, że nie mogę… Jednak przysunęłam je do siebie i otworzyłam pierwszą z nich. Wyjęłam z niej białą, zgiętą na poł kartkę, zapisaną bardzo starannym charakterem pisma. Dobrze wiedziałam, że nie powinnam, lecz pomimo to, zaczęłam czytać. Ten, kolejny i następny. Czytając je, czasami się uśmiechałam pod nosem, czasami byłam zła, a za chwilę prawie płakałam. Próbowałam wczuć się w tamtą dziewczynę, ale po prostu czułam jak to łamało mi serce. Była taka młoda, a tak bardzo rozumiała życie. W każdym z tych listów, nie dosłownie, ale opisywała jak bardzo martwi się o Gerarda i chciałaby, by naprawdę ułożył sobie życie. Żartowała, że może akurat w tym roku się ożenił, może na syna lub córkę, uszczęśliwiając tym swoich rodziców. Musiała być naprawdę pozytywną osobą, skoro w takim momencie swojego życia myślała tylko o innych.
  Odłożyłam na swoje miejsce list w kopercie z zeszłoroczną datą i przez chwilę wpatrywałam się w stosik, trawiąc każdą informację, o którą przed chwilą stałam się bogatsza. Automatycznie zaczęłam przygryzać dolną wargę, robiąc sobie wyrzuty sumienia, że naruszyłam prywatność piłkarza. Byłam dla niego obca, a…
- Ostatni jest w kieszeni w moim płaszczu. – Usłyszałam i prawie podskoczyłam. Spojrzałam w stronę łóżka, na którym leżał mężczyzna i mi się przyglądał. Nie potrafiłam odczytać z jego twarzy niczego, co podpowiedziałoby mi, że zaraz wybuchnie i powinnam uciekać jak najdalej stąd.
Jest rozdział drugi, który przed chwilą skończyłam pisać :)
Chciałabym życzyć Wam spokojnych, zdrowych, magicznych Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych w gronie najbliższych w atmosferze miłości i przyjaźni! 
Wesołych Świąt! ♥

niedziela, 20 grudnia 2015

I. Driving Home for Christmas

     Przed sobą miałam przystojnego i zarówno miłego mężczyznę, który ciągle się do mnie uśmiechał, zadając mi kolejne pytania. Za nim w ścianie znajdowała się szyba, a za nią jeszcze jeden mężczyzna, niski i łysy, ale również miły, który zajmował się wszystkimi konsolami. Na głowach mieliśmy wszyscy olbrzymie słuchawki, a przed nami stały profesjonalne mikrofony.
- Rosa, czego życzyłabyś naszym słuchaczom na święta? – zapytał mężczyzna.
- Przede wszystkim, by spędzili je w gronie najbliższych. Życzę wszystkim pełnych miłości i radości, zdrowych i najcudowniejszych Świąt Bożego Narodzenia.
- Oczywiście podłączam się pod te słowa i serdecznie dziękuję za rozmowę. Przypominam, gościem dzisiejszego wieczoru była młoda i utalentowana aktorka Rosa Barrios – powiedział do mikrofonu. – Żegnamy się z Rosą, a mnie usłyszycie po krótkiej przerwie. – Dodał i zdjął słuchawki, dając znak drugiemu mężczyźnie by włączył muzykę. – Naprawdę jestem ci wdzięczny, że udało ci się znaleźć dziś chwilę czasu by tutaj przyjść. – Zwrócił się do mnie.
- Nie ma sprawy. – Uśmiechnęłam się i również zdjęłam słuchawki. Odwiesiłam je na swoje miejsce i odsunęłam się od stolika. – To była sama przyjemność, naprawdę.
- No cóż, nie będę cię zatrzymywać, bo pewnie bliscy na ciebie czekają. Jeszcze raz dziękuję i życzę Wesołych Świąt.
- Dziękuję i wzajemnie. – Uścisnęłam jego dłoń i podniosłam się. Wyszłam z pomieszczenia na główny korytarz, który był prawie pusty. Została tu tylko garstka osób, która miała troszczyć się o swoich słuchaczy. Praca w święta, coś niefajnego, ale potrzebnego w wielu przypadkach.
Zjechałam windą na parter i odebrałam z szatni swoją kurtkę i torebkę. Pożegnałam się z portierem i wyszłam z potężnego biurowca. Na zewnątrz od razu powitał mnie mroźny powiew. Prawdziwe białe i zimne święta, które ostatnimi czasy są olbrzymią rzadkością. Zapięłam swój krótki płaszczyk, a na głowę nałożyłam ciepłą, puchową czapkę. Wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Nigdzie się nie śpieszyłam, bo do czego? Do pustego mieszkania? Do telewizji i Kevina, laptopa i masy maili z życzeniami od fanów, do odgrzewanej kolacji z mikrofali?
  Wybrałam drogę przez park. Wszędzie leżało mnóstwo śniegu, a światła lamp rzucały na niego blask, przez co wyglądał jak błyszczące kryształki.
Dostałam SMS od znajomego z planu z życzeniami i dopisał, że słuchał mnie w radio. Szczerze? Dziennikarz pytał mnie o to jak spędzę moje święta i jak mi idą przygotowania. Ja najzwyczajniej w świecie zmyśliłam, że spędzę je z najbliższymi, że wszystko jest gotowe i że będzie cudownie. Guzik prawda. Będę siedzieć sama w mieszkaniu, gdzie postawiłam pierwszy raz w swoim życiu plastikową i już gotową choinkę.
  Krocząc zaśnieżoną alejką, zobaczyłam wysokiego mężczyznę, ubranego w płaszcz z postawionym kołnierzem. Podniósł się z ławki i ruszył w tą samą stronę, w którą zmierzałam. Troszeczkę zaskoczył mnie widok eleganckiego mężczyzny w takim miejscu i o tej porze, w taki dzień. Wszyscy siedzieli już w domach i spożywali świąteczną kolację.
  Chwilę później przechodziłam obok ławki, na której wcześniej siedział. Usłyszałam melodię i spojrzałam na nią. Pomiędzy szczeblami leżał przyblokowany telefon z podświetlonym wyświetlaczem, z którego dochodził dźwięk. Na ekranie widniało zdjęcie uśmiechniętej kobiety, a pod nim napis „Mama”. Telefon musiał należeć do mężczyzny przede mną, więc zabrałam go i zaczęłam za nim biec.
- Proszę pana! Niech pan poczeka! – zawołałam. – Pana telefon!  - zatrzymał się i odwrócił. Byłam już przy nim i chciałam się zatrzymać, ale jak na złość poczułam śliskie podłoże. W ratunku złapałam się jego ramienia, ale w skutku oboje wylądowaliśmy na chodniku. Ja na zimnym lodzie, a on na mnie. Nasze twarze praktycznie dzieliło kilka centymetrów. Nawet w takiej postawie musiałam stwierdzić, że był przystojny. Zawsze miałam słabość do mężczyzn z zarostem. Jego niebieskie oczęta wpatrywały się we mnie jakby po raz pierwszy widziały drugą osobę. Miał piękne oczy, ale… Wydawały się smutne. – Komórka – wyszeptałam, a on jakby nagle się ocknął i kilka razy zamrugał.
- Przepraszam – wymruczał i podniósł się, po czym podał mi dłoń, by pomóc. Gdy już wróciłam do pionu, podziękowałam i oddałam mu telefon. – I dziękuję. – Skinął głową.
- Ktoś próbował się do pana dodzwonić, inaczej bym go nie znalazła – powiedziałam niepewnie. Miałam wrażenie, że go kojarzę. Skądś go znałam, ale na razie nawet nie mogłam skupić na niczym swoich myśli. Znów na mnie spojrzał, a ja poczułam się lekko nieswojo.  – Życzę wesołych świąt. – Uśmiechnęłam się do niego lekko i skinęłam głową.
- Wzajemnie – odpowiedział tym samym. Wyminęłam go i ruszyłam. Obejrzałam się jeszcze za siebie. Mężczyzna został na swoim miejscu, wpatrując się w ekran komórki. Przez chwilę pomyślałam o nim jako o dziwaku, ale jednak wyrzuciłam to z głowy. Były święta, a nie każdy uważał je za cudowny czas. Bywały wyjątki i możliwe, że sam nim był, stąd jego zachowanie.

Przekroczyłem próg niewielkiego marketu, który jeszcze był otwarty. Nie było w nim prawie nikogo. Dwie kasjerki i kilka osób, przewijających się pomiędzy półkami. Zabrałem koszyk i ruszyłem w poszukiwaniu kilku produktów. Najpierw uderzyłem prosto do działu z napojami i zabrałem dwa kartony owocowych soków. Następnie dział z przyprawami i sosami, skąd zabierałem słoik z sosem i saszetkę z bazylią. Przeszedłem na stanowisko obok i już z daleka zobaczyłem niewysoką szatynkę z jasnymi końcówkami włosów, w ciemnym płaszczyku, a jej charakterystyczna czapka wystawała z koszyka. Była drobna i niewysoka. Wspinała się na palcach by dostać paczkę makaronu, która stała na najwyższej półce i w dodatku była przesunięta dalej do ściany. Podszedłem bliżej i sięgnąłem bez problemu po dwie paczki. Wręczyłem jej produkt, a drugi wrzuciłem do swojego koszyka. Dziewczyna spojrzała na mnie lekko zaskoczona.
- Dziękuję  – odparła cicho. – Teraz to pan pomaga mi. – Wysiliła się na delikatny uśmiech.
- W porządku, to nic takiego. – Skinąłem głową. – W końcu trzeba sobie pomagać. – Również lekko się uśmiechnąłem. – Jeszcze raz, wesołych świąt. – Dodałem, a ona odpowiedziała mi, znów posyłając delikatny uśmiech. Wyminąłem ją, kierując się pomiędzy inne alejki sklepu. Jej twarz wydawała mi się być znajoma. Jakbym kiedyś już ją widział, ale nie mogłem przypomnieć sobie gdzie. W dodatku miała coś w sobie. Coś co było mi znajome, a jednak całkiem nowe. Coś czego nie rozumiałem.
Gdy byłem już przy kasie, ona wychodziła ze sklepu. Spakowałem te kilka rzeczy do jednorazowej reklamówki i pożegnałem się z ekspedientką, która ewidentnie nie wyglądała na zadowoloną. Nie dziwiłem się wcale. Była wigilia, a ona musiała siedzieć w pracy. Wyszedłem i dosunąłem zamek swojego płaszcza do końca. Przed sobą zobaczyłem znajomą sylwetkę. Dziewczyna w czarnym płaszczyku, puchatą czapką i reklamówką w ręce, szła wpatrzona w wyświetlacz swojego telefonu. W pewnym momencie zeszła z chodnika, by przejść na drugą stronę. Zza zakrętu wyłonił się samochód, który rozpędzony pędził na parking. Mało myśląc rzuciłem się w jej stronę. W ostatnim momencie pociągnąłem ją do siebie, tuż sprzed jasnych reflektorów pojazdu. Jednocześnie rozległ się jej pisk, pisk kół hamującego samochodu i huk… Tak, tym razem to ja położyłem się jak długi na zamarzniętym chodniku, a ona centralnie na mnie. Patrzyła na mnie z przerażeniem, szybko oddychając.
- Hej! Nic wam nie jest? – Usłyszeliśmy głos młodego chłopaka, który wysiadł z samochodu. Nawet przez ułamek sekundy, nie odwróciłem od niej wzroku.
- Nic ci nie jest? – zapytałem, a ona pokręciła głową. – Jest okej! – zawołałem i pokazałem mu kciuk uniesiony do góry.
- Przynajmniej tym razem to ja miałam miękkie lądowanie – szepnęła, a po chwili oboje zaczęliśmy się śmiać.
- Świry. – Zostaliśmy skwitowani przez chłopaka, który wsiadł z powrotem do samochodu i odjechał na parking, przez co na chwilę przestaliśmy i odprowadziliśmy pojazd wzrokiem. Spojrzeliśmy znów na siebie i cicho się zaśmialiśmy.
- Dziś to już trzeci raz. – Zaśmiała się cicho i podniosła, a ja zaraz po niej. – Teraz to ja powinnam cię przed czymś uratować, byśmy byli kwita.
- Nie trzeba – powiedziałem z uśmiechem. – Jestem Gerard. – Wyciągnąłem do niej swoją dłoń.
- Rosa. – Uścisnęła ją. – Zatem dziękuję za ratunek. Inaczej pewnie spędziłabym te święta na ostrym dyżurze.
- Teraz już możesz bezpiecznie wrócić do tych, który na ciebie czekają – odpowiedziałem, a ona zmieszana spuściła wzrok. – Powiedziałem coś nie tak?
- Nie. – Zaprzeczyła od razu i posłała mi lekki uśmiech. – Po prostu i tak wracam do pustego mieszkania. – Wzruszyła ramionami i wolnym krokiem ruszyliśmy przed siebie.
- Samotne święta? – Te słowa jakby z trudem przeszły mi przez gardło. Co roku sam je spędzałem, ale gdy słyszałem o tym, że ktoś inny ma je spędzić sam… Po prosto robiło mi się przykro. – Podobne do moich – dopowiedziałem, a ona spojrzała na mnie zaskoczona. Chyba się tego nie spodziewała. – Ale wiesz co? Chyba mam pewien pomysł…
  Nie wiem co mnie natchnęło, ale to popłynęło tak naturalnie i automatycznie. Po raz pierwszy od dziesięciu lat poczułem potrzebę kogoś drugiego obok siebie w tym czasie. Nie pomyślałem o rodzinie, która czekała na mnie z nadzieją, a o kimś dopiero poznanym.

     Nie miałam zielonego pojęcia co tutaj robiłam i dlaczego przystałam na tę propozycję, ale… Było naprawdę miło i wcale nie zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy się dopiero poznali. Gerard zaprosił mnie na kolację do siebie, bo nie może być tak, że ktoś spędza ten wieczór sam. Gospodarz z moją drobną pomocą przygotował iście wigilijne danie jakim jest makaron z sosem, by poczuć się niczym główny bohater najsławniejszej świątecznej komedii wszech czasów.
Siedzieliśmy przy stole tuż przy olbrzymim oknie, przez które widać było panoramę miasta. Widać było, że mieszkał tu sam. Mieszkanie było urządzone w typowo nowoczesnym i męskim stylu, ale jednak jakaś kobieta musiała tu czasem przebywać. Jasne donice z dużymi, zielonymi roślinami świetnie współgrały z beżowo-szarymi ścianami i ciemnymi meblami. Gerard nie wyglądał na wielbiciela kwiatów, więc od razu pomyślałam o jego matce lub innej bliskiej mu kobiecie. Nie widziałam tu nigdzie jakiegokolwiek, nawet najmniejszego świątecznego znaku. Tak jakby dla niego ten czas nie istniał.
- Jaka jest twoja historia? – Zapytał, wyrywając mnie z transu. Wbił we mnie wzrok i upił łyk białego wina. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego pytająco. Nie wiedziałam o co mu chodzi. – Dlaczego miałaś być dziś sama? Wybór czy…
- Dużo mnie w tym roku spotkało. – Skrzywiłam się. - Pół roku temu zmarła moja mama, a trzy miesiące temu rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam dwa lata – odparłam.
- A inna rodzina? Dziadkowie, wujkowie albo przyjaciele? – Pytał zainteresowany.
- Moja mama była jedynaczką, a dziadkowie już nie żyją. Ojciec zostawił nas gdy miałam cztery latka i z jego rodziną nigdy nie utrzymywałyśmy kontaktu. – Wzruszyłam ramionami. – Dostałam zaproszenie od przyjaciółki, bym pojechała z nimi w Alpy na święta, gdzie mają domek, ale… - westchnęłam. – Będą tam z rodziną i bliskimi. Nie chciałam wchodzić im w paradę.
- Czyli to miały być twoje pierwsze samotne święta? – Zapytał, a ja skinęłam głową.
- Nie czuję ich wcale, a wcześniej już od początku grudnia wariowałam na ich punkcie. – Uśmiechnęłam się lekko, przywracając w myślach wspomnienia z wcześniejszych lat.
- Przykro mi z powodu śmierci mamy. – Dopił wino, po czym złapał za butelkę i dolał nam obojgu. – Ja już do nich przywykłem.
- Nie wierzę, że sławny i lubiany piłkarz z Barcelony nie ma z kim spędzić świąt. – Wbiłam w niego wzrok, a w jego oczach nagle jakby zapaliły się dwie iskierki.
- Wiesz kim jestem? – Pochylił się nad stołem i podparł na łokciach. Zaśmiałam się cicho.
- Moja mama była zagorzałym kibicem, to dlatego. Oglądałam z nią czasem mecze. Zawsze żartowała, że gdyby nie poznała mojego ojca to zmajstrowałaby mnie, dajmy na to, z takim Maradoną czy Figo. – Uśmiechnęłam się szeroko, a on zaczął się śmiać.
- Więc teraz powiedz mi ty, skąd ja mogę cię kojarzyć? – Spojrzał na mnie tak, jakby chciał prześwietlić mnie całą.
- Z dwóch filmów lub serialu – powiedziałam i upiłam łyk wina. Było przepyszne. – Jestem aktorką – dodałam. – W filmach grałam drugoplanowe role, ale teraz udało mi się zdobyć jedną z głównych ról w serialu.
- Możliwe. – Zamyślił się. – Może strzelę gafę, ale.. – przerwał na chwilę. – Może to ten serial, gdzie młoda prawniczka współpracuje z policjantką? – Przymrużył powieki. – Wybacz, ale ten ostatnio kojarzę. Moja mama z babcią są jego wielkimi fankami – dodał, a ja pokiwałam głową i cicho się zaśmiałam.
- Ja jestem tą policjantką. – Uśmiechnęłam się. – To miłe słyszeć, że komuś się podoba to co robię. – Poczułam się przyjemnie. Często słyszałam od fanów, że serial jest świetny i im się podoba, ale jego słowa podziałały wyjątkowo. – Teraz ty.
- Ja?
- Wspomniałeś o mamie i babci. Powinieneś być teraz z nimi. Czemu więc siedzisz tu ze mną i mówisz, że przyzwyczaiłeś się do samotnego spędzania świąt? – zapytałam, a jego twarz automatycznie pociemniała. Nie widać było już tego uśmiechu i lekkiego rozbawienia. Zobaczyłam smutek i zakłopotanie. W tym momencie cholernie mnie zaintrygował.
Rozdział może niekoniecznie wyszedł taki jak chciałam, ale niech będzie.. Następny już się pisze i muszę przyznać, że podoba mi się bardziej :) 
Pomysł z serialem oczywiście wyssany z palca, tak tylko. 
Cały tydzień przeleżałam chora w domu i zamiast zabrać się za pisanie czy naukę do zbliżającego się egzaminu, ja obejrzałam od początku całe "Chicago Fire". Pochłonęło mnie to całą! Kto zawinił? Ten już dobrze wie ;P

sobota, 12 grudnia 2015

Prolog

   Wszędzie dookoła leżał śnieg. Puszysta pelerynka okrywała ziemię, dachy i tworzyła ciepłe czapy dla stojących latrani, które oświetlały drogę dla zbłąkanych duszyczek.
  Miasto jakby wymarło. Czasami tylko ktoś przebiegł lub przejechał, ale w jednym celu. Śpieszył się do domu, by ten czas spędzić z rodziną, rozgrzać się przy kominku i sprawić by wszystko dookoła stało się magiczne.
Wigilia, dzień w którym nikt nie powinien być sam. Dzień, w którymi nikt nie powinien czuć się samotny. Dzień, w którymi wspólnie z najbliższymi siadamy do wspólnej wieczerzy, obdarowujemy się prezentami i śpiewamy kolędy. Dzień, który spaja i łączy.
    On. Na co dzień dusza towarzystwa i żartowniś, pełen humoru i uśmiechu, otwarty do ludzi. Niczym wilkołak podczas pełni, on w święta zmienia się w ponuraka i samotnika. Jak co roku zabiera z szuflady kopertę, za każdym razem inną, kolejną. Idzie do parku, siada na ławce tuż pod płaczącą wierzbą i latarnią, która za każdym razem migocze, jakby za chwilę miała zgasnąć. Zawsze to samo miejsce. Ignoruje wszystko. Nie odbiera telefonów od najbliższych, którzy dzwonią z nadzieją na odmianę, że tego wieczoru jednak przyjdzie i usiądzie razem z nimi. Otwiera list i czyta, napajając się każdym kolejnym słowem. Po przeczytaniu listu, ściera z policzka pojedynczą łzę. Łzę smutku, tęsknoty, żalu.
   Te święta miały być najgorsze. Był to ostatni list, a co najistotniejsze, pisząc go, wiedziała, że kolejny już nie powstanie. Skręcało go od środka, po raz kolejny czytając jej słowa: „Mam nadzieję, że spędzasz ten czas ze swoją rodziną. Może żoną i dziećmi. Pozdrów ode mnie swoich rodziców i brata, życz Wesołych Świąt i ucałuj.” Albo: „Korzystaj z życia, bo jest piękne. Masz tę szansę i jej nie zmarnuj. Jeżeli będziesz szczęśliwy, to ja również.” Jednak zakończenie listu było dla niego ostatecznym ciosem. Prawdą, którą znała już dziesięć lat wcześniej. „W liście na każdy rok gdybam o Twoich kolejnych kobietach, rodzinie i dzieciach. Że spędzasz ten czas radośnie i w gronie najbliższych. Niestety zdążyłam za dobrze Cię poznać i obawiam się, że wcale tak nie jest. Siedzisz sam i rozpamiętujesz. Wiesz, że nie możesz tak robić. To piękny czas i nie powinieneś marnować go na przeszłość. Chcę byś poznał tą jedyną i znów się zakochał, tak naprawdę i szczerze. To moje życzenie w tym liście. Zakochaj się. Może ona wcale nie jest tak daleko, może tuż za Tobą?”
    Podniósł się i ruszył przed siebie. Czuł cholerną pustkę, która rozsadzała go od wewnątrz. Chciał płakać, ale nie mógł. Chciał krzyczeć, ale też coś go blokowało. Mógł wrócić do domu i położyć się spać, mieć wszystko gdzieś lub wstąpić do całonocnego pubu i zatopić smutki w alkoholu. Jednak po chwili usłyszał głos. Damski głos.
- Proszę pana! Niech pan poczeka! – Lekko zachrypniętemu głosikowi towarzyszyły odgłosy stąpania po zamarzniętym śniegu. – Pana telefon! – Odwrócił się i zobaczył dziewczynę, biegnącą w jego stronę. Chciała się przy nim zatrzymać, jednak zdradliwy śnieg krył pod sobą lód, na który niefortunnie nastąpiła. Zdążyła złapać się jego ramienia, jednak po chwili leżała  plecami na zamarzniętym chodniku, a on… On pociągnięty przez nieznajomą, upadł, przytłaczając ją swoim ciężarem. Spojrzał prosto w jej oczy i zobaczył coś wyjątkowego. Nie było to coś za czym tęsknił od tak dawna. Wręcz przeciwnie. Było to całkiem coś innego, nowego. Poczuł coś, czego za nic nie mógł wytłumaczyć, coś co ogarnęło go całego i nie chciało już odpuścić.

Obiecane opowiadanie świąteczne - oto i ono. 
Będzie tu kilka rozdziałów, średnio dodawanych co tydzień.
Kto jeszcze nie może się doczekać świąt? :)