czwartek, 11 lutego 2016

Epilog

Święta 2016
     Rok. Wydaje się, że to bardzo długo, ale ja mam czasem wrażenie jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Gerard przyznał mi, że to pierwszy raz, gdy z kimś otwarcie planuje ten okres. Wspólne ubieranie choinki, wieszanie światełek, pieczenie pierników… Zachowywał się jakby był dziesięcioletnim chłopcem, a ja przy nim byłam cholernie szczęśliwa. Oboje na nowo odkryliśmy magię świąt.
    Dobrze pamiętam ten dzień, w którym Gerard zaprosił kilku bliskich mu kumpli z drużyny wraz z ich partnerkami, byśmy się poznali. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z mojego zaskoczenia, gdy ten Leo Messi podszedł do mnie, mocno uścisnął i powiedział, że od teraz jestem jego bohaterką. Dopiero później zaczęłam zdawać sobie sprawę, że wiedzieli o jego tradycjach świątecznych, a ja pomogłam mu je zmienić. Oni wszyscy martwili się o niego, troszczyli jak prawdziwi przyjaciele.
     Właśnie dojechałam pod dom państwa Pique. Byliśmy zmuszeni przyjechać na świąteczną kolacje osobno, bo niestety wezwali mnie pilnie na plan. Tam się przygotowałam i pojechałam prosto do rodziców Gerarda. Na miejscu byli już wszyscy, jego rodzice, dziadkowie brat z nową dziewczyną i on sam. Złożyliśmy sobie życzenia i usiedliśmy do stołu. W głębi byłam dumna z siebie, że udało mi się sprawić, że piłkarz wrócił do rodzinnych świąt. Widziałam tę samą radość w oczach domowników, którą zobaczyłam w zeszłe święta. To było naprawdę coś pięknego.
                - Rosa – Gerard podniósł się z miejsca i po chwili już klęczał obok mnie. Pomyślałam tylko o jednym, gdy zauważyłam, że sięga po coś do kieszeni marynarki. – Jesteś najcudowniejszą osobą jaką poznałem. Jesteś powodem, dla którego znów jestem szczęśliwy. Jesteś dla mnie naprawdę ważna. – Złapał za moją dłoń. – Tak sobie pomyślałem… Czy nie chciałabyś zostać moją żoną?


Święta 2017
   Gdy rano rozmawiałem z Rosą przez telefon, ta potwierdziła, że będzie w Barcelonie dopiero jutro, w Wigilię. Od dwóch tygodni przebywała w Madrycie, pracując przy filmie. Ja i tak dziś miałem w planach wybrać się popołudniu na siłownię, więc może nie będę się nudził sam.
Pół roku temu zamieszkaliśmy razem, by spędzać ze sobą każdą wolną chwilę, co nie było takie łatwe, przez moje wyjazdy i coraz większym zainteresowaniem moją narzeczoną przez reżyserów. Jednak dawaliśmy radę i wszystko dobrze się układało. Ostatnio dostała świetną propozycję, ale musiała pojechać do stolicy i to jeszcze w okresie przedświątecznym. Brakowało mi jej jak cholera.
W domu byłem około godziny dziewiętnastej. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi były otwarte. Wiedziałem, że to nie mógł być Marc, bo odkąd sam ma kogoś, a Rosa zamieszkała u mnie, ograniczył się do naprawdę sporadycznych wizyt i nie nadużywa moich dodatkowych kluczy, które sam dawno temu sobie dorobił. Wszedłem do środka i zauważyłem lekko tlące się światło z małej lampki w salonie. Na stoliku stały dwa kieliszki oraz schłodzony szampan. Największą niespodzianką była jednak moja kobieta, która opierała się o tył kanapy, stojąca przodem do mnie z założonymi rękami, w krótkim, czarnym szlafroczku i rozpuszczonymi włosami. Podszedłem, szeroko się uśmiechając. Naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła, gdy zsunęła z siebie cieniutki materiał i zobaczyłem jej prowizoryczną bieliznę, którą była szeroka wstążka.
                - Pomyślałam sobie, że może chciałbyś wcześniej rozpakować swój prezent – powiedziała niskim i seksownym głosem. Podszedłem i zadowoleniem pociągnąłem za końcówkę materiału, przyciągnąłem ją do siebie.
                Leżeliśmy na puchatym dywanie przed kominkiem, okryci kocem i wpatrywaliśmy się w tańczące ogniki. Delikatnie gładząc moją narzeczoną po jej delikatnej skórze, myślałem nad tym co by było gdybym ją nie spotkał dwa lata temu. Zapewne nie miałbym takiego życia jak teraz.
                - Gerard, jest jeszcze coś – szepnęła nagle, a ja spojrzałem na nią. Uśmiechnęła się delikatnie i przygryzła dolną wargę.
                - Hmmm? – zamruczałem.
                - Ostatnio dowiedziałam się bardzo ciekawej rzeczy, wiesz? – Przysunęła się i oparła o moją klatkę piersiową. – Za rok, o tej porze… - Przerwała i złapała za moją dłoń. Przesunęła ją wprost na swój brzuch. – Będzie nas już trójka.


Święta 2018
  To było jasne, że musieliśmy wybrać taki termin. Żaden inny nam nie pasował. A święta? To był ten czas. Wtedy się spotkaliśmy, zaręczyliśmy i dowiedzieliśmy się o dziecku. To po prostu musiało być teraz. Skromny pałacyk na obrzeżach miasta, czarny garnitur, biała sukienka, kwiaty i najbliżsi.
Stałam w małym korytarzyku przed główną salą, trzymając niewielki bukiecik z różowych i białych różowych różyczek. Usłyszeliśmy pierwsze nuty marsza weselnego, co było znakiem dla Jona, że może ruszyć po czerwonym dywanie wprost do przygotowanego ołtarza wraz z obrączkami. Następna była moja dróżka, Belen w prześlicznej beżowej sukience. Tuż za nią stąpała uśmiechnięta Lydia, rozsypująca płatki róż. Następna miałam być ja. Zawsze wyobrażałam sobie, że to ktoś prowadzi mnie do ołtarza. Nie miałam ojca ani brata, a matka jest przy mnie w sercu. Poprosiłam więc Nathana. Przyjaciel był dla mnie niczym starszy brat, więc był do tego odpowiedni.
Krocząc prosto do ołtarza, przy którym czekał na mnie Gerard, myślałam tylko o nim. To oczywiste, że każda panna młoda ma wątpliwości w tym dniu, ale gdy tylko go zobaczyłam, wszystko popadło w zapomnienie. To był mój facet, którego bardzo kochałam. Mój narzeczony, przyszły mąż, przyjaciel, kompan i ojciec mojego dziecka.
Przy rozstawionych krzesełkach stali nasi goście. Piłkarze wraz ze swoimi rodzinami, którzy zostali na święta w Barcelonie, dalej najbliższa rodzina Gerarda i rodzice w pierwszym rzędzie. I co najważniejsze, nasz pięciomiesięczny brzdąc  - Nico, trzymany przez swoją babcię. Nicodem Pique Barrios przyszedł na świat 29 lipca 2018 roku w Barcelonie i stał się dla nas najważniejszą istotą na świecie. Teraz będzie świadkiem jak jego rodzice mówią sobie sakramentalne „tak” i obiecują, że już na zawsze będą razem.

Święta 2019
   Może kiedyś, siedząc na tej ławce przed domem myślałam nad tym, że kiedyś usiądę w tym samym miejscu i będę obserwować zabawę swojego męża i naszego półtorarocznego synka. Że w oddali będę widzieć szczyty gór, uśpionych przez śnieg. Że będę czuć to świeże powietrze, którego zawsze mi brakuje. Że będę cholernie szczęśliwa. Że moja przyjaciółka przyniesie gorącą czekoladę i usiądzie obok mnie. Że obie będziemy obserwować Gerarda, Nathana, Nico, Jona i Lydię budujących olbrzymiego bałwana. Że będziemy wszyscy razem spędzać święta. Że zawsze będzie dobrze. Że będę mieć najwspanialszą w świecie rodzinę i przyjaciół. Że będzie tak, jak jest teraz. I będzie zawsze. 
The End. 
Wiecie, że początkowo miało tu być tylko cztery rozdziały? Wyszło sześć plus prolog z epilogiem :) 
Przed tymi świętami powiedziałam sobie, że napiszę coś świątecznego, ale długo nie miałam pomysłu, ale jednak się udało! I mam nadzieję, że Wam się to podobało. Bo ja bardzo przywiązałam się do tej pary!
Egzaminy zawodowe już za mną i teraz będę mieć spokój od nich na rok! 
To opowiadanie zakończone, więc pasuje wrócić do pozostałych opowiadań.
Jednak najszybciej możecie się spodziewać rozdziału na [cielito lindo]!
Liczę na komentarze i bardzo dziękuję za te, co już się tutaj pojawiły ;*
Do napisania! 

środa, 3 lutego 2016

VI. Heaven

    Otworzyłem drzwi swojego mieszkania i od razu powitał mnie widok mojego młodszego brata, który przemykał z kuchni do stolika przy kanapie w samych spodniach dresowych, świeżo po prysznicu. Już chyba pominę fakt, że ciągnął nogawkami po podłodze, bo zabrał je z mojej szafy. Odstawiłem torbę w kąt obok wejścia i zdjąłem buty, a ten coś do mnie mówił z pełnią buzią, przez co ledwo go rozumiałem. Odwiesiłem kurtkę i przeszedłem dalej.
                - Przeżuj i jeszcze raz – mruknąłem i rozsiadłem się wygodnie obok niego. Już nawet nie miałem ochoty robić mu pogadanki o tym, że za chwilę moje mieszkanie stanie się dla niego pokojem hotelowym z wieczną rezerwacją. Słowa jakie usłyszałem od Leo jakieś pół godziny temu jeszcze bardziej utwierdziły mnie w tym, że chcę znaleźć Rosę. Może to naprawdę był jakiś znak. Teraz musiałem tylko pomyśleć jak to zrobić. Naprawdę nie potrzebowałem mieć jeszcze na głowie Marca.
                - Nie odbierałeś telefonu! – Zarzucił mi, a ja zmarszczyłem czoło i sięgnąłem do kieszeni jeansów i wyjąłem komórkę, która była wyłączona.
                - Padł mi – odpowiedziałem i rzuciłem ją obok siebie. – A co było takiego ważnego, że dzwoniłeś?
                - Mam dla ciebie coś niezłego! – Wyszczerzył się i zabrał na kolana laptop, po czym zaczął przeglądać pootwierane karty, których było tam z milion.
                - Już się boję… - westchnąłem, wywracając oczami. Zabrałem jego szklankę i dopiłem resztę soku, która w niej była. Nie wiedziałem czego się spodziewać, bo Marc zawsze miał dziwne pomysły. Jedno mu się udało. Wspólnie stworzyliśmy aplikację managera sportowego, która szybko odniosła sukces.
                - Mam! – zawołał. – Ta twoja dziewczyna uciekła ci w Alpy! – dodał i podał mi laptop. Pokazała mi się stronka jakiegoś plotkarskiego portalu, a tam krótka notatka o tym, że gwiazda serialu spędza urlop w Salzburgu i kilka zdjęć z lotniska. Na jednym sama idzie z torbą przez korytarz, na drugim wita się z jakąś dziewczyną i na trzecim obie kierują się do wyjścia. To musiała być Belen. Rosa mówiła, że jej przyjaciółka zapraszała ją na święta do ich zimowego domku. Nadal tylko nie rozumiałem, dlaczego wyjechała bez żadnego słowa.


   W Salzburgu byłam już trzeci dzień i nie żałowałam, że tu przyjechałam. To był świat, odskocznia, której było mi trzeba. Pomimo tego, że ciągle myślałam o piłkarzu, było mi tu naprawdę dobrze. Spędzałam czas z przyjaciółmi i ich dzieciakami. Załapaliśmy się na kulig, który organizował gospodarz z domku niedaleko i musiałam przyznać, że to był mój pierwszy raz w życiu. Czując ten wiatr i chłód, który uderzał w moją twarz podczas szybkiej jazdy, poczułam wolność od wszystkiego.
  Siedziałam na swojej ulubionej ławeczce, okryta kocem i wpatrywałam się w widok gór, który raczej nigdy mi się nie znudzi. Chwilowo panowała tu cisza i spokój, bo Belen zabrała Lydię i Jona do sąsiadów, którzy mają pociechy w podobnym wieku, również przyjezdnych. W najbliższej okolicy na co dzień zamieszkane tu było tylko kilka domów, a cała reszta stanowiła miejsca wypoczynków dla bogatych „mieszczuchów”. Z jednej strony, w odległości kilometra znajdowało się gospodarstwo pana od kuligu, a z drugiej, jakieś pięćset metrów dalej, spędzała tu czas rodzina z Madrytu.
                - Założę się, że właśnie obmyślasz plan rzucenia wszystkiego i zamieszkania tu na stałe. – Nawet nie wiedziałam kiedy obok mnie pojawił się Nathan, który podał mi kubek z gorącą herbatą i usiadł, zabierając mi połowę koca.
                - Gdyby to wszystko było takie proste. – Uśmiechnęłam się lekko. – Po prostu lubię to miejsce.
                - Wiesz, że zawsze możesz brać od nas klucze i tu przyjeżdżać  – powiedział, a ja skinęłam głową. Belen zawsze była dla mnie siostrą, której nie miałam, a jej mąż bratem. Byli mi naprawdę bliscy. – A teraz liczę na jakąś opowieść. Mojej żonie już się wygadałaś, a ja nie wiem nic o tym co cię tu sprowadziło. Czuję się odrzucony… - Zrobił naprawdę smutą minkę, a ja zaśmiałam się pod nosem. – Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, ale w to wątpię, więc chodzi o faceta. – Spojrzał na mnie.
                - Nie wierzę, że Bel nic ci jeszcze nie powiedziała. – Uniosłam jedną brew do góry.
                - Tym razem nie dała się przekonać… - Pokręcił głową.
                - No widzisz, biedaku… Nie uległa ci. – Zaśmiałam się. – I tak, masz rację. Chodzi o faceta. Po prostu wszystko naprawdę za szybko się potoczyło, za dużo informacji na raz i uciekłam tutaj. Trochę głupio, że nic mu nie powiedziałam, ale może po prostu to miała być przygoda na dwa dni? Nie wiadomo co wam w tych głowach siedzi. – Zażartowałam, a on zmierzył mnie wzrokiem.
                - Tak się odwdzięczasz za herbatę? – Pokręcił głową. – Jakoś to będzie, zobaczysz – dodał i podniósł się, bo właśnie na ubitej ścieżce pojawiły się trzy osoby, każdy innego wzrostu i koloru kombinezonu, ścigający się kto pierwszy dobiegnie do taty i cioci Rosy.

   Praktycznie to mój brat wszystkim się zajął. Ja tylko załatwiłem sobie wolne, co było nawet za proste, bo Lucho stwierdził, że i tak nie grałbym z Betisem, bo po pierwsze w mojej przerwie świątecznej występowałem w meczu Katalonii, a po drugie trener chciał dać też szansę innym. Marc odświeżył znajomości i jakimś cudem znalazł adres tego domku. Nie wiem jak to zrobił i chyba nawet nie chcę. Mój brat zawsze miał wielu znajomych i to z przeróżnych środowisk. Hakerzy, dilerzy, muzycy, informatycy… Długo by wymieniać. Zawiózł mnie na lotnisko i wsadził do samolotu. Choć tyle, że pozwolił mi samemu się spakować…
  Przez cały lot zastanawiałem się jak to wszystko będzie wyglądać. Pojadę z lotniska do miasta, zapytam jak dostać się pod podany adres i co dalej? Pojadę, spotkam się z Rosą i co? Co powiem? Powinienem o tym raczej pomyśleć na samym początku.
  Dochodziło południe, gdy pojawiłem się w mieście. Bardzo pięknym mieście. Widziałem kilka zdjęć z zaśnieżonego Salzburga, ale na żywo prezentował się milion razy lepiej. Gdzie nie spojrzał, tam góry w śnieżnych czapach. Najwięcej jednak robiło to świeże, ale do tego mroźne powietrze. Wszyscy chodzili tu ubrani w grube, puchowe kurtki, pięć razy owinięci szalikami, z czapkami i grubymi rękawicami, ale było warto. To naprawdę przepiękne miejsce.
  Najpierw zatrzymałem się w jakimś barze, by napić się kawy i coś zjeść, a przede wszystkim dać sobie jeszcze odrobinę czasu do namysłu. Chociaż im więcej sobie go dam, to wiem, że zacznę panikować i pewnie wrócę jeszcze tym samym samolotem, bez spotkania Rosy. Od razu się skarciłem za tę myśl. W końcu dlatego tutaj jestem. Właśnie tak, prawdziwy Gerard Pique taki był. Nieśmiały w środku, wyszczekany na zewnątrz. Oficjalnie lubiłem powiedzieć za dużo, przez co tworzyła się medialna burza, a w swoim domowym zaciszu stawałem się szarą myszką, która chciała mieć święty spokój. Miałem dziwne wrażenie, że Rosa była podobna. Przeglądałem wywiady z nią. Zawsze była uśmiechnięta i lubiła rozmawiać, ale po spędzeniu z nią tamtych dwóch dni, poznałem jej drugą twarz.
                - Mógłbym zapytać o jedną rzecz? – Zaczepiłem młodziutką kelnerkę, która przyniosła mi rachunek.
                - Tak? – Zmarszczyła brew.
                - Chodzi mi o ten adres. – Pokazałem jej małą karteczkę z ciągiem liter. – Jakieś wskazówki jak się tam dostać?
                - Bardzo mi przykro, ale sama jestem przyjezdna. Dorabiam na przerwie świątecznej w knajpie dziadków, naprawdę mi przykro. – Wzruszyła ramionami. – Ale niech pan podejdzie do sklepu obok, na pewno pomogą. – Uśmiechnęła się lekko i wróciła na bar. Zostawiłem banknot na małej tacce i ubrałem kurtkę. Zabrałem rzeczy i wyszedłem, wcześniej żegnając się z dziewczyną. Tak jak mi poleciła, skierowałem się do lokalu obok, sklepu gdzie praktycznie można było znaleźć wszystko. To miasteczko i każdy sklep, kojarzyły mi się z małymi mieścinami z amerykańskich filmów. Każdy każdego znał i panowała tu naprawdę przyjazna atmosfera. Za sklepową ladą, która była obładowana naprawdę sporą ilością rzeczy stał mężczyzna w moim wieku, który rozmawiał po angielsku z klientem. Wysoki brunet, który wybierał kolorowe cukierki i wspominał coś o swoich dzieciach. Podszedłem do lady i cierpliwie czekałem na swoją kolej, ale sprzedawca od razu na mnie spojrzał i uśmiechnął się.
                - Stajemy się coraz lepsi. W zeszłym roku gościliśmy braci Marquez, a teraz lekka odmiana. Witamy – powiedział zadowolony i wyciągnął do mnie dłoń. Uścisnąłem ją. Lubiłem rozmawiać z fanami i kibicami, zawsze byłem dla nich otwarty. Drugi mężczyzna również na mnie spojrzał i podał dłoń, a ja się z nim przywitałem. – W czym możemy pomóc?  Coś podać? – zapytał sprzedawca.
                - Potrzebuję wskazówki, jak dostać się pod ten adres. – Podałem mu skrawek papieru, który dostałem od Marca. Mężczyzna wziął ją do ręki i odczytał adres, po czym posłał zdziwione spojrzenie do bruneta. Odczytał go na głos, a brunet spojrzał na mnie. – Coś nie tak? – Zdziwiłem się.
                - Nie, nic… - Zaśmiał się brunet. – Po prostu to mój adres – dodał. Najpierw sam lekko się zdziwiłem, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że to może być mąż Belen.
                - Rosa… To znaczy, szukam Rosy. – rzuciłem szybko, a on jeszcze raz na mnie popatrzył i przyznam, że był lekko zaskoczony, ale po chwili zaczął się śmiać. – Przepraszam, ale już chyba wiem o co może chodzić. – Roześmiany pokręcił głową. – Jeżeli chcesz, to możesz się zabrać ze mną, tylko dokończę zakupy – dodał, a ja skinąłem głową. Szczerze? Nie myślałem raczej, że tak potoczą się sprawy. Musiał coś wiedzieć, ale nie wszystko, bo był zaskoczony moją obecnością i że to akurat ja jej szukam. Czułem, że jestem już bardzo blisko.
Mężczyzna zrobił zakupy i wyszliśmy ze sklepu, po czym wsiedliśmy do jego samochodu. Wysoka terenówka, w sam raz dopasowana do tutejszego terenu i pogody.
                - Tak właściwie to jestem Nathan – odezwał się, odpalając samochód i jeszcze raz podał mi dłoń, a ja ją uścisnąłem.
                - Gerard – odpowiedziałem.
                - Mógłbym o coś zapytać? A raczej coś powiedzieć…
                - Śmiało. – Skinąłem głową.
                - To dziewczyny rozmawiały między sobą, a ja usłyszałem tylko garstkę. Wiem, że coś pomiędzy wami działo się za szybko i ona spanikowała. To moja przyjaciółka i nie chcę dla niej źle, więc mam nadzieję, że wiesz co jej powiesz.
                - Spanikowała? – Zapytałem jakby sam siebie na głos. To było najbardziej możliwe, a ja o tym nie pomyślałem. Święta prawda. Wszystko działo się za szybko. To, że ze sobą spaliśmy. To, że przeczytała listy. To, że opowiedziałem jej o Pauli. To, że opowiedziałem jej o sobie. To, że zawiozłem ją do swojej rodziny. Co pomyślałbym sobie na jej miejscu? Pewnie to samo. Jestem kretynem. Jednak te święta były inne i to za jej sprawą. – Tak, chyba wiem co jej powiem.


    Razem z Belen sprzątałyśmy w kuchni, a dzieciaki bawiły się klockami w salonie na puchatym dywanie. Wszyscy byliśmy jeszcze w swoich piżamach, bo wstaliśmy dość późno. Tutejsze powietrze działało na Lydię i Jona niczym najlepszy lek nasenny. Bel mówiła, że tu w końcu może się wyspać, wiedząc, że nie usłyszy wołania o szóstej rano. Tylko Nathan był rannym ptaszkiem. Schodząc na dół, znalazłyśmy karteczkę na lodówce, że pojechał do miasta po zakupy. My zjedliśmy śniadanie, dzieciaki wygoniłyśmy do zabawy i mogłyśmy na spokojnie posprzątać.
W pewnym momencie usłyszałyśmy otwierające się drzwi, więc to Nath musiał wrócić.
                - Rosa! – Usłyszałyśmy jego głos. – Mam coś dla ciebie! – Krzyczał od progu. – Coś co zgubiłaś lecąc tutaj! – dodał, a ja i Belen popatrzyłyśmy ze zdziwieniem po sobie. Odłożyłam ścierkę, którą wycierałam mokre naczynia i wyszłam z kuchni, by sprawdzić o czym mówił mój przyjaciel.
                - Nie mam zielonego pojęcia o co… - zaczęłam i nagle przerwałam, stając na środku korytarza niczym wryta w różowych spodniach dresowych w białe owieczki, puchowych skarpetach i starym, wyciągniętym topie oraz z nieogarniętymi włosami przed przyjacielem i… i Gerardem. Tępą ciszę przerwały dzieciaki, które przybiegły przywitać się z ojcem i Belen, która weszła zaraz po nich. Była tak samo zaskoczona jak ja, ale po chwili powiedziała, że zabiera zakupy i resztę, po czym zostałam tam tylko ja i Pique.  – Co ty tutaj robisz? – zapytałam w końcu.
                - Szukałem cię. Moglibyśmy porozmawiać na spokojnie? – Zaproponował, a ja się zgodziłam. Ubrałam swoje buty, kurtkę i opatuliłam się w szalik. Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy przed siebie, trasą wzdłuż zagajnika. Na początku panowała cisza, bo żadne z nas nie potrafiło zacząć, a gdy już się zmobilizowaliśmy, oboje weszliśmy sobie w słowo.
                - Ty pierwsza. – Skinął głową, pozwalając mi mówić.
                - Przepraszam za to, że uciekłam wtedy nad ranem. Powinnam przynajmniej zostawić jakąś wiadomość. To nie było fair wobec ciebie. – Westchnęłam. – Po prostu to wszystko działo się za szybko. Nigdy… Wiesz, zawsze najpierw były kwiatki, randki i czekoladki, później rzucało się drugą osobę na głęboką wodę. Naprawdę cię lubię, Gerard i cieszę się, że udało ci się przełamać z tymi świętami…
                - Ale?
                - Nie myślałam, że się przejmiesz moją nieobecnością i że tu przyjedziesz…  - Spuściłam wzrok. – Raczej brałam za pewniaka to, że zapomnisz o wszystkim jakby nigdy nic.
                - Hej, poczekaj… - Zatrzymał się i złapał mnie za łokieć. – Może nie jestem jakimś tam ideałem, ale nie jestem też bezdusznym palantem..  – Zamyślił się. – Może czasami bywałem, ale nie w  tym przypadku – dodał. – Teraz to ty posłuchaj. Do spotkania z tobą, byłem święcie przekonany, że te święta spędzę tak samo jak poprzednie, a później pojawiłaś się ty. Naprawdę dobrze się przy tobie czułem. Tak jakbyśmy się znali od lat. Nie chciałem mieć przed tobą tajemnic, szczególnie jeżeli chodziło o listy. Zabrałem cię do rodziców, bo byłem ci wdzięczny za to, że pomogłaś mi się otworzyć w tym czasie. Nawet nie wiesz jak się wystraszyłem, gdy cię później nie było. Zapewne później usłyszysz od sąsiadów, że ktoś ciągle o ciebie wypytywał i dobijał ci się do drzwi… - Westchnął, a ja spojrzałam na niego. Przejął się. I nadal się tym wszystkim przejmował. Szukał mnie, a ja się tutaj zaszyłam. Było mi strasznie głupio, że myślałam, że będzie miał mnie gdzieś. Wyjął wtedy ze swojej kieszeni list, otworzył go i przeczytał kilka słów. – „Chcę byś poznał tą jedyną i znów się zakochał, tak naprawdę i szczerze. To moje życzenie w tym liście. Zakochaj się. Może ona wcale nie jest tak daleko, może tuż za Tobą?” – Spojrzał na mnie. – Chwilę później usłyszałem twój głos. To ty wtedy byłaś za mną.
                - Gerard, ja… - Przyznaję, że mnie to zbiło z tropu. Wszystkie moje przekonania nagle się rozpadły. Przypomniałam sobie każdą chwilę spędzoną z piłkarzem, każde słowo wypowiedziane, każdy posłany uśmiech, dotyk, pocałunek… Wiem, że jeżeli potraktowałby mnie jako przygodę, jak przypuszczałam, byłoby mi cholernie przykro i nie zapomniałabym o nim tak prędko. Gdzieś w głębi krzyczałam, śmiałam się i robiłam fikołki.
                - Chciałbym cię tylko prosić o jedną szansę i również zapewnić cię, że tak łatwo nie odpuszczę. Rosa, naprawdę mi zależy. Gdyby nie ty, nadal rozpamiętywałbym to wszystko. Jesteś jedyną osobą, która potrafiła to zmienić. Żałuję, że nie poznaliśmy się wcześniej. Ja… - mówił, mówił i mówił, a ja po prostu zbliżyłam się do niego i mocno w niego wtuliłam.
                - Pique, za dużo mówisz… - szepnęłam i przymknęłam powieki, podejmując jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. 
Chciałam się zmieścić w styczniu, nie wyszło, ale to nic :) 
Przed nami jeszcze epilog, tam napiszę więcej :*