Otworzyłem drzwi swojego mieszkania i od
razu powitał mnie widok mojego młodszego brata, który przemykał z kuchni do
stolika przy kanapie w samych spodniach dresowych, świeżo po prysznicu. Już
chyba pominę fakt, że ciągnął nogawkami po podłodze, bo zabrał je z mojej
szafy. Odstawiłem torbę w kąt obok wejścia i zdjąłem buty, a ten coś do mnie
mówił z pełnią buzią, przez co ledwo go rozumiałem. Odwiesiłem kurtkę i
przeszedłem dalej.
- Przeżuj i jeszcze raz –
mruknąłem i rozsiadłem się wygodnie obok niego. Już nawet nie miałem ochoty
robić mu pogadanki o tym, że za chwilę moje mieszkanie stanie się dla niego
pokojem hotelowym z wieczną rezerwacją. Słowa jakie usłyszałem od Leo jakieś
pół godziny temu jeszcze bardziej utwierdziły mnie w tym, że chcę znaleźć Rosę.
Może to naprawdę był jakiś znak. Teraz musiałem tylko pomyśleć jak to zrobić.
Naprawdę nie potrzebowałem mieć jeszcze na głowie Marca.
- Nie odbierałeś telefonu! –
Zarzucił mi, a ja zmarszczyłem czoło i sięgnąłem do kieszeni jeansów i wyjąłem
komórkę, która była wyłączona.
- Padł mi – odpowiedziałem i
rzuciłem ją obok siebie. – A co było takiego ważnego, że dzwoniłeś?
- Mam dla ciebie coś niezłego! –
Wyszczerzył się i zabrał na kolana laptop, po czym zaczął przeglądać
pootwierane karty, których było tam z milion.
- Już się boję… - westchnąłem,
wywracając oczami. Zabrałem jego szklankę i dopiłem resztę soku, która w niej
była. Nie wiedziałem czego się spodziewać, bo Marc zawsze miał dziwne pomysły.
Jedno mu się udało. Wspólnie stworzyliśmy aplikację managera sportowego, która
szybko odniosła sukces.
- Mam! – zawołał. – Ta twoja
dziewczyna uciekła ci w Alpy! – dodał i podał mi laptop. Pokazała mi się
stronka jakiegoś plotkarskiego portalu, a tam krótka notatka o tym, że gwiazda
serialu spędza urlop w Salzburgu i kilka zdjęć z lotniska. Na jednym sama idzie
z torbą przez korytarz, na drugim wita się z jakąś dziewczyną i na trzecim obie
kierują się do wyjścia. To musiała być Belen. Rosa mówiła, że jej przyjaciółka
zapraszała ją na święta do ich zimowego domku. Nadal tylko nie rozumiałem,
dlaczego wyjechała bez żadnego słowa.
W Salzburgu byłam już trzeci dzień i nie
żałowałam, że tu przyjechałam. To był świat, odskocznia, której było mi trzeba.
Pomimo tego, że ciągle myślałam o piłkarzu, było mi tu naprawdę dobrze.
Spędzałam czas z przyjaciółmi i ich dzieciakami. Załapaliśmy się na kulig,
który organizował gospodarz z domku niedaleko i musiałam przyznać, że to był
mój pierwszy raz w życiu. Czując ten wiatr i chłód, który uderzał w moją twarz
podczas szybkiej jazdy, poczułam wolność od wszystkiego.
Siedziałam na swojej ulubionej ławeczce,
okryta kocem i wpatrywałam się w widok gór, który raczej nigdy mi się nie
znudzi. Chwilowo panowała tu cisza i spokój, bo Belen zabrała Lydię i Jona do
sąsiadów, którzy mają pociechy w podobnym wieku, również przyjezdnych. W
najbliższej okolicy na co dzień zamieszkane tu było tylko kilka domów, a cała
reszta stanowiła miejsca wypoczynków dla bogatych „mieszczuchów”. Z jednej
strony, w odległości kilometra znajdowało się gospodarstwo pana od kuligu, a z
drugiej, jakieś pięćset metrów dalej, spędzała tu czas rodzina z Madrytu.
- Założę się, że właśnie
obmyślasz plan rzucenia wszystkiego i zamieszkania tu na stałe. – Nawet nie
wiedziałam kiedy obok mnie pojawił się Nathan, który podał mi kubek z gorącą
herbatą i usiadł, zabierając mi połowę koca.
- Gdyby to wszystko było takie
proste. – Uśmiechnęłam się lekko. – Po prostu lubię to miejsce.
- Wiesz, że zawsze możesz brać
od nas klucze i tu przyjeżdżać –
powiedział, a ja skinęłam głową. Belen zawsze była dla mnie siostrą, której nie
miałam, a jej mąż bratem. Byli mi naprawdę bliscy. – A teraz liczę na jakąś
opowieść. Mojej żonie już się wygadałaś, a ja nie wiem nic o tym co cię tu
sprowadziło. Czuję się odrzucony… - Zrobił naprawdę smutą minkę, a ja zaśmiałam
się pod nosem. – Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, ale w to
wątpię, więc chodzi o faceta. – Spojrzał na mnie.
- Nie wierzę, że Bel nic ci
jeszcze nie powiedziała. – Uniosłam jedną brew do góry.
- Tym razem nie dała się
przekonać… - Pokręcił głową.
- No widzisz, biedaku… Nie
uległa ci. – Zaśmiałam się. – I tak, masz rację. Chodzi o faceta. Po prostu
wszystko naprawdę za szybko się potoczyło, za dużo informacji na raz i uciekłam
tutaj. Trochę głupio, że nic mu nie powiedziałam, ale może po prostu to miała
być przygoda na dwa dni? Nie wiadomo co wam w tych głowach siedzi. –
Zażartowałam, a on zmierzył mnie wzrokiem.
- Tak się odwdzięczasz za
herbatę? – Pokręcił głową. – Jakoś to będzie, zobaczysz – dodał i podniósł się,
bo właśnie na ubitej ścieżce pojawiły się trzy osoby, każdy innego wzrostu i
koloru kombinezonu, ścigający się kto pierwszy dobiegnie do taty i cioci Rosy.
Praktycznie to mój brat wszystkim się zajął.
Ja tylko załatwiłem sobie wolne, co było nawet za proste, bo Lucho stwierdził,
że i tak nie grałbym z Betisem, bo po pierwsze w mojej przerwie świątecznej
występowałem w meczu Katalonii, a po drugie trener chciał dać też szansę innym.
Marc odświeżył znajomości i jakimś cudem znalazł adres tego domku. Nie wiem jak
to zrobił i chyba nawet nie chcę. Mój brat zawsze miał wielu znajomych i to z
przeróżnych środowisk. Hakerzy, dilerzy, muzycy, informatycy… Długo by wymieniać.
Zawiózł mnie na lotnisko i wsadził do samolotu. Choć tyle, że pozwolił mi
samemu się spakować…
Przez cały lot zastanawiałem się jak to
wszystko będzie wyglądać. Pojadę z lotniska do miasta, zapytam jak dostać się
pod podany adres i co dalej? Pojadę, spotkam się z Rosą i co? Co powiem?
Powinienem o tym raczej pomyśleć na samym początku.
Dochodziło południe, gdy pojawiłem się w
mieście. Bardzo pięknym mieście. Widziałem kilka zdjęć z zaśnieżonego
Salzburga, ale na żywo prezentował się milion razy lepiej. Gdzie nie spojrzał,
tam góry w śnieżnych czapach. Najwięcej jednak robiło to świeże, ale do tego
mroźne powietrze. Wszyscy chodzili tu ubrani w grube, puchowe kurtki, pięć razy
owinięci szalikami, z czapkami i grubymi rękawicami, ale było warto. To
naprawdę przepiękne miejsce.
Najpierw zatrzymałem się w jakimś barze, by
napić się kawy i coś zjeść, a przede wszystkim dać sobie jeszcze odrobinę czasu
do namysłu. Chociaż im więcej sobie go dam, to wiem, że zacznę panikować i
pewnie wrócę jeszcze tym samym samolotem, bez spotkania Rosy. Od razu się
skarciłem za tę myśl. W końcu dlatego tutaj jestem. Właśnie tak, prawdziwy
Gerard Pique taki był. Nieśmiały w środku, wyszczekany na zewnątrz. Oficjalnie
lubiłem powiedzieć za dużo, przez co tworzyła się medialna burza, a w swoim
domowym zaciszu stawałem się szarą myszką, która chciała mieć święty spokój.
Miałem dziwne wrażenie, że Rosa była podobna. Przeglądałem wywiady z nią. Zawsze
była uśmiechnięta i lubiła rozmawiać, ale po spędzeniu z nią tamtych dwóch dni,
poznałem jej drugą twarz.
- Mógłbym zapytać o jedną rzecz?
– Zaczepiłem młodziutką kelnerkę, która przyniosła mi rachunek.
- Tak? – Zmarszczyła brew.
- Chodzi mi o ten adres. –
Pokazałem jej małą karteczkę z ciągiem liter. – Jakieś wskazówki jak się tam
dostać?
- Bardzo mi przykro, ale sama
jestem przyjezdna. Dorabiam na przerwie świątecznej w knajpie dziadków,
naprawdę mi przykro. – Wzruszyła ramionami. – Ale niech pan podejdzie do sklepu
obok, na pewno pomogą. – Uśmiechnęła się lekko i wróciła na bar. Zostawiłem
banknot na małej tacce i ubrałem kurtkę. Zabrałem rzeczy i wyszedłem, wcześniej
żegnając się z dziewczyną. Tak jak mi poleciła, skierowałem się do lokalu obok,
sklepu gdzie praktycznie można było znaleźć wszystko. To miasteczko i każdy
sklep, kojarzyły mi się z małymi mieścinami z amerykańskich filmów. Każdy
każdego znał i panowała tu naprawdę przyjazna atmosfera. Za sklepową ladą,
która była obładowana naprawdę sporą ilością rzeczy stał mężczyzna w moim
wieku, który rozmawiał po angielsku z klientem. Wysoki brunet, który wybierał
kolorowe cukierki i wspominał coś o swoich dzieciach. Podszedłem do lady i
cierpliwie czekałem na swoją kolej, ale sprzedawca od razu na mnie spojrzał i
uśmiechnął się.
- Stajemy się coraz lepsi. W
zeszłym roku gościliśmy braci Marquez, a teraz lekka odmiana. Witamy –
powiedział zadowolony i wyciągnął do mnie dłoń. Uścisnąłem ją. Lubiłem
rozmawiać z fanami i kibicami, zawsze byłem dla nich otwarty. Drugi mężczyzna
również na mnie spojrzał i podał dłoń, a ja się z nim przywitałem. – W czym
możemy pomóc? Coś podać? – zapytał sprzedawca.
- Potrzebuję wskazówki, jak
dostać się pod ten adres. – Podałem mu skrawek papieru, który dostałem od
Marca. Mężczyzna wziął ją do ręki i odczytał adres, po czym posłał zdziwione
spojrzenie do bruneta. Odczytał go na głos, a brunet spojrzał na mnie. – Coś nie
tak? – Zdziwiłem się.
- Nie, nic… - Zaśmiał się
brunet. – Po prostu to mój adres – dodał. Najpierw sam lekko się zdziwiłem, ale
po chwili zdałem sobie sprawę, że to może być mąż Belen.
- Rosa… To znaczy, szukam Rosy. –
rzuciłem szybko, a on jeszcze raz na mnie popatrzył i przyznam, że był lekko
zaskoczony, ale po chwili zaczął się śmiać. – Przepraszam, ale już chyba wiem o
co może chodzić. – Roześmiany pokręcił głową. – Jeżeli chcesz, to możesz się
zabrać ze mną, tylko dokończę zakupy – dodał, a ja skinąłem głową. Szczerze?
Nie myślałem raczej, że tak potoczą się sprawy. Musiał coś wiedzieć, ale nie
wszystko, bo był zaskoczony moją obecnością i że to akurat ja jej szukam. Czułem,
że jestem już bardzo blisko.
Mężczyzna
zrobił zakupy i wyszliśmy ze sklepu, po czym wsiedliśmy do jego samochodu.
Wysoka terenówka, w sam raz dopasowana do tutejszego terenu i pogody.
- Tak właściwie to jestem Nathan
– odezwał się, odpalając samochód i jeszcze raz podał mi dłoń, a ja ją
uścisnąłem.
- Gerard – odpowiedziałem.
- Mógłbym o coś zapytać? A
raczej coś powiedzieć…
- Śmiało. – Skinąłem głową.
- To dziewczyny rozmawiały
między sobą, a ja usłyszałem tylko garstkę. Wiem, że coś pomiędzy wami działo
się za szybko i ona spanikowała. To moja przyjaciółka i nie chcę dla niej źle,
więc mam nadzieję, że wiesz co jej powiesz.
- Spanikowała? – Zapytałem jakby
sam siebie na głos. To było najbardziej możliwe, a ja o tym nie pomyślałem.
Święta prawda. Wszystko działo się za szybko. To, że ze sobą spaliśmy. To, że
przeczytała listy. To, że opowiedziałem jej o Pauli. To, że opowiedziałem jej o
sobie. To, że zawiozłem ją do swojej rodziny. Co pomyślałbym sobie na jej
miejscu? Pewnie to samo. Jestem kretynem. Jednak te święta były inne i to za
jej sprawą. – Tak, chyba wiem co jej powiem.
Razem z Belen sprzątałyśmy w kuchni, a
dzieciaki bawiły się klockami w salonie na puchatym dywanie. Wszyscy byliśmy
jeszcze w swoich piżamach, bo wstaliśmy dość późno. Tutejsze powietrze działało
na Lydię i Jona niczym najlepszy lek nasenny. Bel mówiła, że tu w końcu może
się wyspać, wiedząc, że nie usłyszy wołania o szóstej rano. Tylko Nathan był
rannym ptaszkiem. Schodząc na dół, znalazłyśmy karteczkę na lodówce, że
pojechał do miasta po zakupy. My zjedliśmy śniadanie, dzieciaki wygoniłyśmy do
zabawy i mogłyśmy na spokojnie posprzątać.
W
pewnym momencie usłyszałyśmy otwierające się drzwi, więc to Nath musiał wrócić.
- Rosa! – Usłyszałyśmy jego głos.
– Mam coś dla ciebie! – Krzyczał od progu. – Coś co zgubiłaś lecąc tutaj! –
dodał, a ja i Belen popatrzyłyśmy ze zdziwieniem po sobie. Odłożyłam ścierkę,
którą wycierałam mokre naczynia i wyszłam z kuchni, by sprawdzić o czym mówił
mój przyjaciel.
- Nie mam zielonego pojęcia o co…
- zaczęłam i nagle przerwałam, stając na środku korytarza niczym wryta w
różowych spodniach dresowych w białe owieczki, puchowych skarpetach i starym,
wyciągniętym topie oraz z nieogarniętymi włosami przed przyjacielem i… i
Gerardem. Tępą ciszę przerwały dzieciaki, które przybiegły przywitać się z
ojcem i Belen, która weszła zaraz po nich. Była tak samo zaskoczona jak ja, ale
po chwili powiedziała, że zabiera zakupy i resztę, po czym zostałam tam tylko
ja i Pique. – Co ty tutaj robisz? – zapytałam
w końcu.
- Szukałem cię. Moglibyśmy
porozmawiać na spokojnie? – Zaproponował, a ja się zgodziłam. Ubrałam swoje
buty, kurtkę i opatuliłam się w szalik. Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy
przed siebie, trasą wzdłuż zagajnika. Na początku panowała cisza, bo żadne z
nas nie potrafiło zacząć, a gdy już się zmobilizowaliśmy, oboje weszliśmy sobie
w słowo.
- Ty pierwsza. – Skinął głową,
pozwalając mi mówić.
- Przepraszam za to, że uciekłam
wtedy nad ranem. Powinnam przynajmniej zostawić jakąś wiadomość. To nie było
fair wobec ciebie. – Westchnęłam. – Po prostu to wszystko działo się za szybko.
Nigdy… Wiesz, zawsze najpierw były kwiatki, randki i czekoladki, później
rzucało się drugą osobę na głęboką wodę. Naprawdę cię lubię, Gerard i cieszę
się, że udało ci się przełamać z tymi świętami…
- Ale?
- Nie myślałam, że się
przejmiesz moją nieobecnością i że tu przyjedziesz… - Spuściłam wzrok. – Raczej brałam za
pewniaka to, że zapomnisz o wszystkim jakby nigdy nic.
- Hej, poczekaj… - Zatrzymał się
i złapał mnie za łokieć. – Może nie jestem jakimś tam ideałem, ale nie jestem
też bezdusznym palantem.. – Zamyślił się.
– Może czasami bywałem, ale nie w tym przypadku
– dodał. – Teraz to ty posłuchaj. Do spotkania z tobą, byłem święcie
przekonany, że te święta spędzę tak samo jak poprzednie, a później pojawiłaś
się ty. Naprawdę dobrze się przy tobie czułem. Tak jakbyśmy się znali od lat.
Nie chciałem mieć przed tobą tajemnic, szczególnie jeżeli chodziło o listy.
Zabrałem cię do rodziców, bo byłem ci wdzięczny za to, że pomogłaś mi się
otworzyć w tym czasie. Nawet nie wiesz jak się wystraszyłem, gdy cię później
nie było. Zapewne później usłyszysz od sąsiadów, że ktoś ciągle o ciebie
wypytywał i dobijał ci się do drzwi… - Westchnął, a ja spojrzałam na niego.
Przejął się. I nadal się tym wszystkim przejmował. Szukał mnie, a ja się tutaj
zaszyłam. Było mi strasznie głupio, że myślałam, że będzie miał mnie gdzieś.
Wyjął wtedy ze swojej kieszeni list, otworzył go i przeczytał kilka słów. – „Chcę
byś poznał tą jedyną i znów się zakochał, tak naprawdę i szczerze. To moje
życzenie w tym liście. Zakochaj się. Może ona wcale nie jest tak daleko, może
tuż za Tobą?” – Spojrzał na mnie. –
Chwilę później usłyszałem twój głos. To ty wtedy byłaś za mną.
-
Gerard, ja… - Przyznaję, że mnie to zbiło z tropu. Wszystkie moje przekonania
nagle się rozpadły. Przypomniałam sobie każdą chwilę spędzoną z piłkarzem,
każde słowo wypowiedziane, każdy posłany uśmiech, dotyk, pocałunek… Wiem, że
jeżeli potraktowałby mnie jako przygodę, jak przypuszczałam, byłoby mi
cholernie przykro i nie zapomniałabym o nim tak prędko. Gdzieś w głębi
krzyczałam, śmiałam się i robiłam fikołki.
-
Chciałbym cię tylko prosić o jedną szansę i również zapewnić cię, że tak łatwo
nie odpuszczę. Rosa, naprawdę mi zależy. Gdyby nie ty, nadal rozpamiętywałbym
to wszystko. Jesteś jedyną osobą, która potrafiła to zmienić. Żałuję, że nie
poznaliśmy się wcześniej. Ja… - mówił, mówił i mówił, a ja po prostu zbliżyłam
się do niego i mocno w niego wtuliłam.
-
Pique, za dużo mówisz… - szepnęłam i przymknęłam powieki, podejmując jedną z
najważniejszych decyzji w moim życiu.
Chciałam się zmieścić w styczniu, nie wyszło, ale to nic :)
Przed nami jeszcze epilog, tam napiszę więcej :*
Ajajaj! Cudeńko <3 To jak tak, to ja też "rozpiszę" się pod epilogiem. Czekam niecierpliwie. Buziaki ;*
OdpowiedzUsuńO jenyyy, cudo <3 przepraszam, że nie komentowalam, ale leżę chora i uwierz, nie napisałbym nic sensownego. Czekam na epilog ;*
OdpowiedzUsuńOjeeeej .. ale słodko ;D świetny rozdział ! :)
OdpowiedzUsuńAwwwwwwwwww jak słodko! Nie spodziewałam się, że Pique wybierze się do Rosy, a tu jednak. Zaskoczyłaś mnie tym!
OdpowiedzUsuńCzekam na ten epilog :)
Boooże, jak uroczo :3
OdpowiedzUsuńOk, będę płakać dopiero przy epilogu :D
Czekam na zakończenie :* ♥
Zapraszam do mnie!
"Coś zgubiłaś" zdobyło moje serce i było najlepsze. Podsumowało wszystko. XD
OdpowiedzUsuń